Piłka na Śląsku nigdy nie zginie

Rozmowa | Ruch i Górnik znajdują się po jasnej stronie mocy. Piast jest liderem ekstraklasy, a żeby tego dokonać, trzeba naprawdę wielkiego wysiłku – mówi Stefanowi Szczepłkowi Jacek Bednarz, były piłkarz
m.in. Ruchu Chorzów i Legii, prokurent zarządu Ruchu.

Publikacja: 16.02.2016 17:12

Piłka na Śląsku nigdy nie zginie

Foto: Fotorzepa, Piotr Guzik

Rz: Wie pan, kiedy śląski klub zdobył po raz ostatni tytuł mistrza Polski w piłce nożnej?

Jacek Bednarz: Dobrze wiem, bo rok później zostałem zawodnikiem tego klubu. Ruch Chorzów w roku 1989. Grałem tam od następnego roku przez cztery sezony. W roku 1994 przeszedłem do Legii. To był wtedy naturalny awans.

Dziś też by był. Legia miała swoje problemy, ale od lat bliżej jej do szczytu niż Ruchowi. Jest w tym trochę przypadku, ale nie do końca. Ruch był ostatnim mistrzem Polski w czasach PRL. Kiedy ten ustrój się skończył, śląskie kluby nie wygrały już ani razu.

Nie widzę w tym niczego dziwnego. Końcówka PRL i przejście do kraju funkcjonującego w nowym systemie było trudne dla wszystkich, w całej Polsce. Śląsk znalazł się jednak w szczególnej sytuacji. Zapleczem ekonomicznym kraju po wojnie był ciężki przemysł: górnictwo, hutnictwo i wszystko to, co z nimi związane. Największe zakłady przemysłowe znajdowały się na Śląsku, więc ludzie szukający pracy ciągnęli tu z całej Polski. Moja rodzina też jest tego przykładem. Mama pochodzi z Kujaw, ojciec spod Mielca. Po odbyciu służby wojskowej pozostał na Śląsku i tu rodzice się pobrali. Ja już jestem Ślązakiem urodzonym w Mysłowicach.

Wiem o ptokach, krzokach i pniokach. Do jakiej kategorii by się pan zaliczył?

Na takich z podejrzanym rodowodem na podwórkach wołało się basztard. Ja czuję się Ślązakiem, mogę bez problemów mówić gwarą. Byłem swój na tych podwórkach, hasiokach i kiedy jako chłopiec zacząłem grać w AKS Chorzów.

A kiedy pan tam trafił, dali panu buty i dres.

Tak właśnie było. Działo się to u schyłku PRL, ale doświadczyłem jeszcze dziecięcym rozumem dobrodziejstw odchodzącego ustroju. Panu też pewnie dali buty w klubie w Warszawie.

Owszem. Ponieważ nie od razu poznano się na moim talencie, dostałem najpierw używane buty po zawodniku, który poszedł do wojska. Prawdę mówiąc, tak już zostało.

Chodzi mi o to, że poprzedni ustrój gwarantował powszechny, bezpłatny dostęp do sportu i kultury fizycznej. Sport był wizytówką kraju. A na Śląsk ludzie ciągnęli jak do ziemi obiecanej. Wojewoda Śląski, generał Jerzy Ziętek, zbudował Wojewódzki Park Kultury i Wypoczynku ze Stadionem Śląskim włącznie, a Edward Gierek umacniał pozycję Śląska w każdej dziedzinie siłą swojego urzędu. Upadek na Śląsku był więc boleśniejszy niż w innych regionach kraju.

Pan, grając w piłkę, był studentem prawa na Uniwersytecie Śląskim, a ja, jakieś 20 lat wcześniej, studentem nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim. Krótko mówiąc, miałem swój rozum, który kazał mi się zastanowić, z czego jest utrzymywany ten mój podwarszawski klubik. I nie znajdowałem odpowiedzi.

No oczywiście. Miałem to samo u siebie. Państwo inwestowało w sport, realizując obietnicę powszechnego, bezpłatnego dostępu do boisk. Tyle że to było rozdawnictwo. Dopiero później okazało się, że za wszystko trzeba było zapłacić. Na Śląsku doświadczyliśmy tego szczególnie, bo tutaj każdy większy zakład pracy miał swój klub albo wspierał jakieś rozgrywki. Kiedy ja grałem w lidze trampkarzy, z samego Chorzowa było siedem drużyn. Oprócz mojego AKS także historyczny z racji mistrzostw Polski juniorów Zryw czy drużyna Konstalu. A każde większe miasto na Śląsku miało takie ligi. Łowcy talentów chodzili z meczu na mecz i mieli z czego wybierać. Ja w ten sposób, choć już po zakończeniu wieku juniora, trafiłem do Ruchu.

A kto utrzymywał AKS?

Huta Kościuszko znajdująca się w centrum Chorzowa. Jej trzy kominy stanowiły symbol miasta. Huta już dawno nie pracuje. Klub nie wypracowywał żadnych pieniędzy. Piłkarze byli, jak to się mówiło, „prowadzeni na hucie”. Hutnik wykonywał ciężką pracę, a część wypracowanego przez niego zysku przeznaczana była na działalność sportową. Na takich samych zasadach hutnicy w Hucie Batory pracowali na Ruch, a górnicy w różnych kopalniach na Górnika Zabrze czy GKS Katowice. To nie było normalne, chociaż kiedy graliśmy, tośmy się nad tym specjalnie nie zastanawiali.

AKS jeszcze istnieje?

Formalnie tak, ale tam, gdzie miał stadion, znajduje się dziś centrum handlowe. To przykre, bo klub był potężny, wychował reprezentantów Polski w piłce nożnej, zapasach, piłce ręcznej kobiet. Ale w nowych czasach gospodarki rynkowej musiał przegrać. Jeśli ten stadion znajdował się w pobliżu Stadionu Śląskiego, tuż obok szosy z Katowic, to było idealne miejsce na centrum handlowe. Chorzów zaczął się kurczyć. Skończyły się ekonomiczne możliwości utrzymywania dwóch klubów na wysokim poziomie. Przykro mi to mówić, ale to pewnego rodzaju symboliczna sytuacja dla całego śląskiego sportu. Upadek kopalni czy huty jest początkiem kłopotów klubów, które były przez nie utrzymywane. Śląsk przestał być ziemią obiecaną, rozgrywki trampkarzy i juniorów nie są już tak rozbudowane, jak w przeszłości, a to wszystko ma wpływ na poziom sportu. Decyduje o tym łańcuch zdarzeń.

Ale sport nadal przyciąga. Jak są ludzie, to pojawiają się pieniądze.

Zastanawiam się tylko, czy mamy jeszcze do czynienia z taką sytuacją, jaką pokazuje stara, moja ulubiona, komedia „Mąż swojej żony”. Zresztą pierwszy film Stanisława Barei. Opowiada o małżeństwie, w którym on jest wybitnym muzykiem, kompozytorem, a ona reprezentacyjną lekkoatletką. Szybkie bieganie po bieżni było ważniejsze od prawdziwej sztuki.

Każdy Polak wie, kim jest Robert Lewandowski, a mało kto, jak się nazywa ten polski reżyser, który zdobył Oscara. To kwestia popularności, a nie wagi. Jestem jednak pewny, że Robert Lewandowski chciałby poznać Pawła Pawlikowskiego. Nawiasem mówiąc, kiedy on mieszkał w Londynie, miał karnet na mecze Arsenalu.

Mówię o wadze sportu jako zjawiska niezależnego od ustrojów i ekonomii. Ale skoro jesteśmy przy filmie, to przypomnę „Piłkarskiego pokera”. On pokazywał, że nie ma takiej lewej kasy, której nie udałoby się załatwić.

Janusz Zaorski pytany, kiedy nakręci ciąg dalszy, odpowiada, że pierwsza część jest wciąż aktualna.

Na szczęście nie jest. Tąpnięcie w latach 90. stało się początkiem normalności. Także w sporcie. To była prawdziwa dobra zmiana. Bo ktoś wreszcie powiedział: dość życia na garnuszku. Koniec zabawy za państwowe pieniądze. Kto sprytniejszy, bardziej pracowity, ten da radę. Minęło ćwierć wieku od mojego debiutu. Mamy samofinansującą się ekstraklasę. Pieniądze dla klubów są uzależnione od ich miejsca w tabeli. Wszystko ma ręce i nogi. Ruch na przestrzeni 25 lat przechodził różne koleje losu, na wiele nie miał wpływu. Zmieniały się przepisy cywilne i sportowe, trzeba się było przystosować. Nie wszystkie kluby startowały w nowej Polsce z tego samego pułapu. Śląskie miały gorzej, a jednak Ruch czy Górnik sobie poradziły. GKS Katowice nie, bo okazało się, że w nowej rzeczywistości koneksje prezesa Mariana Dziurowicza przestały się liczyć, a nie było pomysłu na inną drogę.

Czy pan w Ruchu jeszcze doświadczył pozornych dobrodziejstw starego systemu?

Już nie. Byłem pracownikiem klubu, a Huta Batory tylko wspierała nas kapitałowo. Klub musiał już zarabiać sam. Przez pewien czas żył z pieniędzy pochodzących ze sprzedaży Gucia Warzychy do Panathinaikosu, Radka Gilewicza do Sankt Gallen i Michała Probierza do Bayeru Uerdingen. W dzisiejszym Ruchu miasto ma 20 procent udziałów. Wspiera nas finansowo, bardzo dobrze nam się współpracuje.

Czy inne śląskie kluby funkcjonują na podobnych zasadach?

Nie ma jednego modelu. Ostatnie 15 lat wytworzyło naturalną szansę działania dla każdego. Polska nie zmarnowała lat od Okrągłego Stołu. Mówieniu o ruinie przeczą fakty. Możliwości na Śląsku są nadal. Ruch i Górnik znajdują się już po jasnej stronie mocy. Piast jest liderem ekstraklasy, a żeby tego dokonać, trzeba naprawdę wielkiego wysiłku. Gliwice, które zawsze były w cieniu Zabrza, rozwijają się. Dobra atmosfera w Piaście, brak pychy, pomoc miasta robią swoje. I może to właśnie Piast będzie pierwszym mistrzem ze Śląska od 27 lat? Skromny Rozwój Katowice, który wychował Arkadiusza Milika, gra w I lidze. Wierzę, że odbuduje się Polonia Bytom, której były prezes Damian Bartyla jest prezydentem miasta. Kryzys w Radzionkowie też na pewno jest chwilowy. Śląsk jest tym miejscem na mapie Polski, gdzie piłka nożna przetrwała i nigdy nie zginie.

Jacek Bednarz (1967), były piłkarz AKS Chorzów, Ruchu Chorzów, Legii Warszawa, Pogoni Szczecin. Pięciokrotny reprezentant Polski, uczestnik Ligi Mistrzów. Absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Śląskiego. Rzecznik prasowy i dyrektor sportowy Legii, wiceprezes i prezes Wisły Kraków, z której odszedł (2014) po konflikcie z kibicami. Obecnie prokurent zarządu Ruchu Chorzów

Rz: Wie pan, kiedy śląski klub zdobył po raz ostatni tytuł mistrza Polski w piłce nożnej?

Jacek Bednarz: Dobrze wiem, bo rok później zostałem zawodnikiem tego klubu. Ruch Chorzów w roku 1989. Grałem tam od następnego roku przez cztery sezony. W roku 1994 przeszedłem do Legii. To był wtedy naturalny awans.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej