Kaznodzieja i żebrak

Śmierć ojca Jana Góry, dominikanina, odbiera Poznaniowi kawałek tożsamości. Piękniejszy kawałek. I ten bardziej kolorowy.

Publikacja: 03.01.2016 20:46

Kaznodzieja i żebrak

Foto: Fotorzepa/Waldemar Kompała

Nie wiem, czy był kapłanem idealnym. Raczej nie. Był maksymalistą, a ludzie nie lubią maksymalistów, bo są uciążliwi dla otoczenia, stawiają jakieś cele, wysoko zawieszają poprzeczkę. Nie są zbyt tolerancyjni dla czyichś błędów, tłumaczeń i wymówek. Góra też taki był. Nie znosił „ciepełka” – popijania herbatki i kawki w klasztornej salce, gadania o niczym, potoku słów usprawiedliwiających „nicnierobienie”. Ludzie lubią kapłanów słuchających ich skarg i niekończących się narzekań. Ojca Jana, mam wrażenie, to nudziło i denerwowało. Rozmowa – owszem, ale twórcza, posuwająca sprawy do przodu, rozwiązująca jakieś problemy, wyznaczająca nowe cele, otwierająca furtki.

Ale przede wszystkim działanie. Robota. Lednica, gdzie z niczego stworzył ważny ośrodek duszpasterski, nie wzięła się z gadania, tylko z jasno określonego celu, planowania, pracy, dobrego zarządzania. I z jego niecierpliwości.

Wielu raziła spektakularność działań ojca Góry, szum, który wywoływał. Ale bez tego szumu nie byłoby Lednicy i – chyba już milionów – młodych ludzi, którzy uczestniczyli w spotkaniach na Polach Lednickich. Coś z tych spotkań w ludziach zostawało, choć nie wszyscy później zostawali żarliwymi katolikami. A na zarzut o spektakularność działań ojca Góry odpowiadam – Jamna. Surowy, cichy ośrodek, zagubiony w okolicach Zakliczyna niedaleko Tarnowa, którego rytm wyznacza piękna zasada „Ora et labora”, od lat prowadzony we współpracy z ojcem Górą przez ojca Andrzeja Chlewickiego. Miejsce, gdzie prostowano ścieżki pogubionych młodych ludzi. Nie wiem, w ilu wypadkach to się udało, ale o dwóch wiem na pewno. I już tylko za tych dwóch należy się wdzięczność.

Lubiłem jego kazania. Nie było w nich ekscytacji, schlebiania słabościom i polityki, w którą z taką chęcią uciekają księża. To nie był potok słów i erudycyjnych popisów, podczas których ludzie błądzą myślami wokół niedogotowanych ziemniaków podanych przez teściową na niedzielny obiad, zgadywania, co jutro wymyśli szef, albo rozważań o kapelusiku, w który przyodziała się siedząca w sąsiedniej ławce paniusia. To były krwiste, poruszające kazania. Dla mnie był kaznodzieją bliskim ideałowi.

Był też ojciec Góra żebrakiem idealnym. Wypraszany drzwiami, wracał oknem. Nie dla siebie i swoich współbraci. Kiedyś młodzi zakonnicy poskarżyli mu się na panującą w ich celach niską temperaturą. „Jest zima, to musi być zimno” – ofuknął ich i zakończył sprawę. Żebrał o pieniądze w wielu poznańskich firmach, ale żebrał po to, aby robić coś dla innych. Idealny przedstawiciel żebraczego zakonu.

Góra przenosił góry. Ktoś powinien teraz wziąć ten ciężar na siebie. Ale łatwe to nie będzie.

Autor jest niezależnym publicystą, autorem książki „Gierek. Człowiek z węgla”. Wiosną nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka ukaże się jego biografia Wojciecha Jaruzelskiego

Nie wiem, czy był kapłanem idealnym. Raczej nie. Był maksymalistą, a ludzie nie lubią maksymalistów, bo są uciążliwi dla otoczenia, stawiają jakieś cele, wysoko zawieszają poprzeczkę. Nie są zbyt tolerancyjni dla czyichś błędów, tłumaczeń i wymówek. Góra też taki był. Nie znosił „ciepełka” – popijania herbatki i kawki w klasztornej salce, gadania o niczym, potoku słów usprawiedliwiających „nicnierobienie”. Ludzie lubią kapłanów słuchających ich skarg i niekończących się narzekań. Ojca Jana, mam wrażenie, to nudziło i denerwowało. Rozmowa – owszem, ale twórcza, posuwająca sprawy do przodu, rozwiązująca jakieś problemy, wyznaczająca nowe cele, otwierająca furtki.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej