Z dobytkiem w jednej walizce

Bohdan Tomaszewski był z krwi i kości warszawiakiem, jednak miał w życiu ważny epizod pomorski. Pamiątkę po tych kilku latach stanowią teksty z „Wiadomości Koszalińskich” i „Kuriera Szczecińskiego” podpisane „b.t.” oraz kort centralny Szczecińskiego Klubu Tenisowego noszący jego imię.

Publikacja: 17.12.2015 17:02

W 1948 roku Bohdan Tomaszewski doszedł aż do finału w ogólnopolskim turnieju tenisowym mężczyzn, któ

W 1948 roku Bohdan Tomaszewski doszedł aż do finału w ogólnopolskim turnieju tenisowym mężczyzn, który odbył się na kortach w Szczecinie

Foto: Fotorzepa/Jerzy Dudek

W 1945 roku Tomaszewski – wraz z żoną i niespełna rocznym synem – wyruszył na Ziemie Odzyskane. W Warszawie było trudno, właśnie stracił pracę w Biurze Traktorów Rolnych. Najpierw trafił do Koszalina. I właśnie tam, w skromnych „Wiadomościach Koszalińskich”, uczył się dziennikarstwa.

W pierwszym numerze pisma, datowanym na 2 września 1945 roku, większość informacji pozostaje niepodpisana (nazwiska umieszczano zwykle pod formami publicystycznymi), jednak początek tekstu zatytułowanego „Na stadionie koszalińskim trenują już sportowcy” zdaje się zdradzać osobę autora: „Któregoś popołudnia kilka dni temu (deszcz wyjątkowo nie padał) zaszedłem na stadion. Z kortu dochodził do mnie charakterystyczny odgłos piłek. Wśród białych sylwetek na korcie zauważyłem dobrze mi znaną postać naczelnika jednego z wydziałów, który właśnie w tej chwili odbił piłkę swemu przeciwnikowi z »aprowizacji«. To odbywał się jeden z pierwszych treningów sekcji tenisowej Wojewódzkiego Klubu Sportowego”. Dalej jest o piłkarzach, lekkoatletach oraz pracach nad doprowadzeniem miejscowego stadionu do stanu używalności.

Młody człowiek z Warszawy nie tylko pisał, ale i współorganizował lokalny sport. Miejscowy urzędnik także okazał się byłym juniorem sekcji tenisowej jednego ze stołecznych klubów (zapamiętał nawet wynik wspólnego meczu z dawnych czasów) i w efekcie tego spotkania po latach narodził się pomysł turnieju tenisowego w Koszalinie.

Udało się i już 8 września 1945 „Wiadomości” anonsowały rozgrywki tenisowe w ramach Zawodów o Mistrzostwo Pomorza Zachodniego, na wspomnianym stadionie WKS: „Do turnieju o mistrzostwo Pomorza Zachodniego w tenisie zgłosiło się dotąd 10 graczy. Rozstawionych będzie dwóch – mgr Madurowicz (zwycięzca turnieju pingpongowego sprzed paru miesięcy) oraz Tomaszewski (Liga Morska)”.

Reprezentant Ligi Morskiej wspominał po latach, że wygrał tamten turniej bez trudu, gdzieś zachował się nawet puchar. Mimo dobrych początków nie zapuścił jednak korzeni w Koszalinie – w październiku ruszył jeszcze dalej na zachód, do Szczecina. Mówiło się, że to będzie „wolne miasto”, tak jak przed wojną Gdańsk.

Nauczyć sportu

Osiedlił się w willi na Pogodnie, przy Traugutta 145 („ten jeden raz w życiu mieszkałem w willi. Tak mi się poszczęściło”). Został trzy lata, pisał m.in. do „Kuriera Szczecińskiego”, współpracował z miejscową rozgłośnią Polskiego Radia. Relacjonował lokalne mecze piłki nożnej, wyścigi kolarskie, zawody lekkoatletyczne i, podobnie jak w Koszalinie, „robił tenis”.

W marcu 1946 roku w „Kurierze”, obok zapowiedzi turnieju siatkówki w trójkach oraz piłkarskiej niedzieli na stadionie przy Lesie Arkońskim, znalazła się też jego notka zatytułowana „Po rewanż do Berlina i Hamburga” – znak powojennych czasów: „Mecz rewanżowy pomiędzy reprezentacją Warszawy i okupacyjną drużyną armii angielskiej przypuszczalnie rozegrany zostanie w połowie kwietnia. W grę wchodzą dwa spotkania, w Berlinie i Hamburgu, na które rzecz prosta publiczność niemiecka miałaby wstęp wzbroniony”.

W lipcu tego samego roku napisał tekst, który musiał być ważny, bo sportowa postawa zawsze była dla niego istotną sprawą. Tytuł: „Pierwsza awantura na boiska musi być ostatnią”. I dalej: „Jak nas informują w Okręgowym Związku Piłki Nożnej, czwartkowy mecz pomiędzy Unią (Białogród) i PS Dąb rozegrany w Dębnie przerwany został przed końcowym gwizdkiem sędziego. Nie wchodząc w szczegóły meczu (Unia prowadziła jakoby 2:1), ze smutkiem stwierdzamy, że na boiska Pomorza Zachodniego wkradła się anarchia i nieporządek. Jak dotąd, mimo dużej zaciętości, jaką wykazywały wszystkie drużyny walczące o zaszczytny tytuł mistrza piłkarskiego A klasy naszego Okręgu – mecze odbywały się na ogół w atmosferze szlachetnego współzawodnictwa – pierwszy wypadek awantury na boisku wymaga jak najostrzejszego potępienia. […] Ordynarne ekscesy na boisku sportowym fatalnie się odbić muszą na zdrowej propagandzie wychowania fizycznego wśród społeczeństwa na Ziemiach Zachodnich, gdzie większość bywalców boisk i stadionów – to ludzie nowi, którzy »uczą się sportu« dopiero i którym trzeba dać najlepsze wzory”.

Piłka w krzakach

Pisywał o wielu dyscyplinach, ale tenis nadal zajmował miejsce wyjątkowe. W tej kwestii przechodził od słów do czynów. Wciąż grał, zdobył nawet mistrzostwo Szczecina, szła za nim fama zdolnego niegdyś młodzika („ale brakowało mi siły. Jak trzeba było grać pięć setów, nie wytrzymywałem”).

Tenisowe perspektywy wyglądały jednak coraz lepiej. W maju „Kurier”, w niepodpisanym materiale, donosił o planowanych pracach remontowych na stadionie tenisowym w Lesie Arkońskim. „Poza rozpoczęciem szkolenia szerokich mas i narybku tenisowego – silna ekipa tenisowa Szczecina z Księżopolskim, Popławskim, Madurowiczem i Tomaszewskim na czele, będzie mogła wkrótce rozpocząć regularne treningi”.

Księżopolski i Popławski to nazwiska często przez Tomaszewskiego wymieniane przy okazji opowieści o szczecińskim tenisie. Ludomir „Lulek” Popławski był przed wojną 6.–7. rakietą w singlu. I bardzo bogatym człowiekiem. („Miał bmw i trzy piękne żony”). Jerzy Księżopolski był z kolei tenisistą wyjątkowym – grał dwa forhendy, gdy trzeba było, przekładał rakietę z ręki do ręki. To właśnie im Tomaszewski pokazał pewnego dnia odkryte podczas wędrówek po mieście korty w Alei Wojska Polskiego. Kort koło kortu. I zaczęło się wspólne granie. Zaczęła się też historia Szczecińskiego Klubu Tenisowego, gdzie dziś przy wejściu na kort centralny im. Bohdana Tomaszewskiego stoi tablica z jego opowieścią: „Grałem z Lulkiem Popławskim. On zagrał loba. Nieczysto. Ramą. Piłka poleciała daleko poza kort. Niedaleko był domek klubowy – śni mi się on do dziś – a za nim rosły krzewy. Ja poszedłem tam szukać tej piłki. Nie mogę znaleźć, przedzieram się przez te krzewy i patrzę, a tam na dole jest kolejny kort. Ale inny, lepszy. Główny kort! Centralny. Bez linii wprawdzie, ale z trybunkami usypanymi wokół. Cudowny, czerwony kort! Na środku stał rozbity łazik z literami LW – Luftwaffe. Oczywiście pierwsza myśl: Co my tu będziemy grali na bocznych kortach, my chcemy na centralnym”.

Bridż i herbatki

Kort uprzątnęli niemieccy jeńcy i wkrótce rozkwitło klubowe życie. „Kurier” pisał: „W domku klubowym przy Miejskich Kortach Tenisowych odbyło się zebranie sympatyków sportu tenisowego. Komitet organizacyjny przedstawił zebranym projekt utworzenia nowego klubu: Szczecińskiego Klubu Tenisowego. Projekt przyjęto, jak również listę tymczasowego zarządu. […] Domek klubowy jest bardzo ładnie i mile urządzony, położony w głębi parkowej posesji Miejskich Kortów Tenisowych i stanowi miejsce przyjemnych zebrań i pogawędek członków klubu i zaproszonych gości. Miła atmosfera, smaczny i co najważniejsze tani bufet, bridż i herbatki towarzyskie przy dźwiękach muzyki ściągają dużo gości, którzy tam przyjemnie spędzają wolne wieczory”.

W 1947 roku na nowych kortach udało się zorganizować mecz Szczecin – Budapeszt. Odnotowano sukces organizacyjny i sportową porażkę 0:5 (Tomaszewski wystąpił w dwóch meczach singlowych). Ale u Węgrów grał Otto Szigeti – jeden z czołowych europejskich tenisistów sprzed wojny, półfinalista Roland Garros w 1939 roku.

W roku 1948 na kortach SKT odbył się ogólnopolski turniej mężczyzn z udziałem krajowej czołówki. Bohdan Tomaszewski doszedł aż do finału. Zapamiętał porażkę z deblowym mistrzem Polski Włodzimierzem Olejniszynem oraz to, że Jadwiga Jędrzejowska – gość honorowy imprezy – była pod wrażeniem willi na Traugutta („Bohdan, ale się dorobiłeś w tym Szczecinie”).

Tymczasem dobytek dziennikarza wciąż mieścił się w jednej walizce. Wkrótce ją, zresztą, spakował i wrócił do Warszawy. Miał pisać w „Expressie Wieczornym”.

W 1945 roku Tomaszewski – wraz z żoną i niespełna rocznym synem – wyruszył na Ziemie Odzyskane. W Warszawie było trudno, właśnie stracił pracę w Biurze Traktorów Rolnych. Najpierw trafił do Koszalina. I właśnie tam, w skromnych „Wiadomościach Koszalińskich”, uczył się dziennikarstwa.

W pierwszym numerze pisma, datowanym na 2 września 1945 roku, większość informacji pozostaje niepodpisana (nazwiska umieszczano zwykle pod formami publicystycznymi), jednak początek tekstu zatytułowanego „Na stadionie koszalińskim trenują już sportowcy” zdaje się zdradzać osobę autora: „Któregoś popołudnia kilka dni temu (deszcz wyjątkowo nie padał) zaszedłem na stadion. Z kortu dochodził do mnie charakterystyczny odgłos piłek. Wśród białych sylwetek na korcie zauważyłem dobrze mi znaną postać naczelnika jednego z wydziałów, który właśnie w tej chwili odbił piłkę swemu przeciwnikowi z »aprowizacji«. To odbywał się jeden z pierwszych treningów sekcji tenisowej Wojewódzkiego Klubu Sportowego”. Dalej jest o piłkarzach, lekkoatletach oraz pracach nad doprowadzeniem miejscowego stadionu do stanu używalności.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej