I chyba najbardziej niedocenione. Chociażby w najnowszej historii. Równie krwawy jak w Gdańsku grudzień 1970. Z kolei w sierpniu 1980 roku szczeciński MKS podpisał porozumienia sierpniowe dzień wcześniej niż gdański. Później jednak Marian Jurczyk przegrał walkę o przywództwo związku z Lechem Wałęsą. Gdańsk został symbolem walki o wolność, a Szczecin w tyle.

Lata 90. to okres przemian, przejścia z gospodarki socjalistycznej na rynkową. Państwowe przedsiębiorstwa, a nawet całe sektory albo dopasowywały się do nowych realiów, albo upadały. Albo też dostawały parasol ochronny państwa. Ich przetrwanie w wielu przypadkach nie było kwestią zaradności menedżerów i konkurencyjności. Wiele zależało od wpływowych i silnych polityków z regionów i ich siły przebicia w Warszawie. Do nich Szczecin miał dużego pecha, i to niezależnie od opcji politycznej. Podczas gdy inne regiony i działające w nich sektory przemysłu bez zahamowań wyciągały rękę po kasę z centrali, szczeciński przemysł znikał. Odzieżowy, papierowy, stalowy po najsłynniejszy upadek wizytówki regionu – Stoczni Szczecińskiej.

Dzisiaj miało kto pamięta, że jako kraj mieliśmy też mocno rozwinięte rybołówstwo dalekomorskie ze świnoujską Odrą i szczecińskim Gryfem. Kutry rybackie obsługiwał szczeciński Transocean, który statkami chłodniami odbierał ryby świeżo wyłowione na dalekich łowiskach. Gdy flota zniknęła, zdesperowany zarząd Transoceanu, szukając ratunku i zajęcia dla swoich specjalistycznych statków chłodni, podjął się transportu… bananów z Afryki. To nie mogło się udać – każdy rejs był deficytowy. Transocean szybko podzielił los floty rybackiej. Upadek tego sektora to też polityka, bo jako kraj nie wynegocjowaliśmy licencji połowowych.

Paradoksalnie, jako listek figowy Szczecin utrzymał flotę handlową Polskiej Żeglugi Morskiej w przeciwieństwie do gdyńskich Polskich Linii Oceanicznych. Tutaj sytuacja była odwrotna. Dwa państwowe giganty z wielkimi flotami weszły w lata 90. w podobnej kondycji. Potem wybrały inną ścieżkę. PLO zostało skomercjalizowane, a PŻM do dzisiaj zachowuje archaiczną formę przedsiębiorstwa państwowego. I to właśnie zdaniem wielu ekspertów branży morskiej zadecydowało o skutecznej ochronie przed politykami. Nie mogli i nie mogą swobodnie dokonywać zmian personalnych w firmie, bo konstrukcja przedsiębiorstwa państwowego z radą pracowniczą po prostu to uniemożliwia. W PLO mogli. Z PLO dzisiaj zostało już niewiele.

Dzisiaj Szczecin znów szuka swojej tożsamości na mapie Polski. Nie musi już zabiegać – jak górnicy – o utrzymanie nierentownego sektora, a najważniejsi politycy zjawiają się najczęściej przy okazji wyborów. Szuka w BPO,  branży mającej swoje 5 minut. Szuka w turystyce, znacząco inwestując w infrastrukturę wodną. Szuka też w kulturze. Sztandarowym projektem ostatnich lat jest budynek Filharmonii Szczecińskiej, który zebrał już chyba wszystkie nagrody, jakie można było zdobyć. Lada dzień rusza nowa opera. A od kilku lat działa najmłodsza w Polsce Akademia Sztuki. Mieszkam w Trójmieście, pochodzę ze Szczecina. I nie ma fajniejszych chwil, gdy architekt z Sopotu sugeruje wypad do Szczecina, by obejrzeć filharmonię, bo dla niego to punkt obowiązkowy. Albo rzeźbiarka klasy europejskiej w drodze między Madrytem a Paryżem opowiada z pasją o szczecińskiej Akademii Sztuki. Aż w końcu rzuca: „zapraszam latem do Szczecina na moją wystawę”. W końcu czuć świeży oddech.