Na wykonanie usługi przez strzecharza lub zduna trzeba czekać tak długo jak na wizytę u dobrego lekarza specjalisty w publicznej placówce służby zdrowia. Rodzinna firma Woźniaków, strzecharzy spod Lubartowa, zamówienia przyjmuje już na 2017 r. Ma klientów w całej Polsce. Kryje dachy nie tylko skansenów i instytucji kultury, ale coraz więcej budynków prywatnych. Dobrze ułożona strzecha wytrzyma 30 lat, w lecie chłodzi, a zimą trzyma ciepło. Strzecharz to zawód ginący. Tak jak zdun, kołodziej czy rymarz.
Z badań rynku pracy wynika, że tacy właśnie rzemieślnicy są poszukiwani. W zawodach uważanych za ginące szansę widzą Ochotnicze Hufce Pracy. Europejskie Centrum Kształcenia i Wychowania OHP w Rozkoszy koło Białej Podlaskiej zakończyło właśnie realizację współfinansowanego ze środków unijnych projektu „Ginące zawody pomysłem na przyszłość”. W nauce uczestniczyło 180 młodych ludzi z całej Polski oraz 28 instruktorów praktycznej nauki zawodu.
Projekt nieprzypadkowo był realizowany w Rozkoszy. Na terenie ośrodka powstała pierwsza w Polsce wioska ginących zawodów, która swoją architekturą nawiązuje do tradycyjnej zabudowy wsi. Postawiono siedem budynków, które wyposażono w narzędzia i warsztaty rzemieślnicze. Młodzi ludzie pod okiem mistrzów skupionych wokół Nadbużańskiego Uniwersytetu Ludowego w Husince zdobyli uprawnienia czeladnicze w zawodach: kamieniarz, zdun, piekarz cukiernik (m.in. wyrób sękacza), tkacz, rymarz, kowal, strzecharz i kołodziej. Niektórzy absolwenci już otrzymali propozycję pracy.
– Takie zawody są szansą na nietuzinkowe zajęcie. Nie bez znaczenia jest także aspekt etnograficzny, ratowanie dziedzictwa kulturowego – mówi Andrzej Czapski, dyrektor Europejskiego Centrum Kształcenia i Wychowania OHP w Rozkoszy.
Bożenna Pawlina-Maksymiuk z Nadbużańskiego Uniwersytetu Ludowego uważa, że zdun, tkacz czy kołodziej to zawody, które przechodzą renesans. – To profesje atrakcyjne dla pracodawców – mówi.