W moim życiu muzyka miesza się z żużlem

Popularny lubelski wokalista opowiada o swojej fascynacji sportem, marzeniu o lepszej przyszłości dla miejscowych sportowców i o tym, jak pomaga w dokończeniu budowy Centrum Spotkania Kultur.

Publikacja: 16.07.2015 19:05

Krzysztof Cugowski, współzałożyciel i wokalista Budki Suflera, z którą odbył pożegnalną trasę w zesz

Krzysztof Cugowski, współzałożyciel i wokalista Budki Suflera, z którą odbył pożegnalną trasę w zeszłym roku. Teraz planuje koncerty i nagranie płyty ze swoimi synami. Zaśpiewa też klasyczne przeboje z Aleksandrą Kurzak we Wrocławiu

Foto: Fotorzepa/Roman Bosiacki

Rzeczpospolita: Jaki był pana ulubiony sport, kiedy był pan nastolatkiem?

Krzysztof Cugowski: Chodziłem na żużel. Mieszkałem w pobliżu stadionu żużlowego, a kiedy miałem siedem lat i poszedłem do szkoły muzycznej, rodzice kupili mi pianino od najwybitniejszego żużlowca Lubelszczyzny, czyli pana Włodzimierza Szwendrowskiego, wychowanka Ogniwa Lublin. Żużel i muzyka w moim życiu od początku się mieszały. Zainteresowałem się żużlem właśnie dlatego, że rodzice kupili mi… pianino. Podziwiałem dokonania pana Szwendrowskiego, a później, gdy już podrosłem, miałem okazję spotykać się z nim prywatnie. Radził sobie świetnie w życiu zawodowym po zakończeniu kariery sportowej. Został wybrany na żużlowca wszech czasów Lubelszczyzny.

Co pana rajcowało w żużlu? Specyficzny zapach paliwa, ryk maszyn, prędkość, odwaga sportowców?

To wszystko tworzy wyjątkową mieszankę. W powietrzu unosi się zapach metanolu, w dawnych czasach połączonego z przypalonym olejem Castrol. Każdy powinien to poczuć. Miałem też okazję przejechać kilka okrążeń na profesjonalnym motorze żużlowym w czasach, gdy trenerem Motoru Lublin był świętej pamięci Witek Zwierzchowski. Osobiście posadził mnie na maszynie. Wielkiego problemu nie miałem, bo jeździłem i jeżdżę na motocyklu, ale żużlowy motor to jednak coś innego. Przede wszystkim trzeba pokonać opór materii, czego w telewizji dobrze nie widać. Na ekranie tor wydaje się płaski i nie ma wrażenia realnej szybkości. Mam znajomych, którzy pytają mnie: „Co ty oglądasz? Przecież ciągle jeżdżą tylko w lewo i nie bardzo się spieszą!”. Tymczasem tor nie jest gładki, tylko skopany jak błotniste kartoflisko, które ma swoje doły, dziury i wzniesienia. Nawet przejechanie czterech kółek w turystycznym stylu wymaga ogromnego wysiłku. Trzeba utrzymać kierownicę w ręku.

Dłonie pianisty są za słabe?

Mnie po pewnym czasie kierownica wyrywała się z rąk. Żużel wymaga niezwykle porządnego przygotowania fizycznego. Trzeba solidnie przepracować zimę. Najlepszym dowodem na to jest zachowanie tych sportowców, którzy zwalniają na ostatnich okrążeniach, chociaż pierwsze przejechali fantastycznie. Chodzi o to, że słabną im ręce. Nie mogą utrzymać motoru przy dużej prędkości. Na ostatniej prostej trzeba jechać na krótkim odcinku z prędkością 100 kilometrów na godzinę, a maszyna nie ma hamulców ani skrzyni biegów. Do dyspozycji jest tylko gaz i sprzęgło. Żużla nie da się uprawiać bez pasji. Zachęta pieniężna nie wystarcza. Znam zajęcia zarówno spokojniejsze, jak i lepiej płatne.

A czy utworzenie przez pana zespołu Cross był związane z żużlem?

Nie. Nie ma co kreować jakichś środowiskowych animozji, ale żużlowcy i crossowcy nie żyją w wielkiej przyjaźni. To są dwie różne dyscypliny.

Jedni jeżdżą „w lewo”…

A drudzy we wszystkich możliwych kierunkach!

Jakie sporty pan uprawiał?

Kiedy byłem młody, zapanowała moda na kulturystykę. O tyle ciekawa, że nikt nie wiedział, jak trenować. Brakowało literatury fachowej. Wyjątek stanowił dodatek TKKF „Sport dla Wszystkich”. Połowa była poświęcona turystyce, druga zaś – kulturystyce. Można było popatrzeć na reprodukcje zdjęć, które dawały takie pojęcie o meritum, jak zdjęcia lotnicze o powierzchni ziemi.

To były czasy, kiedy trzeba było mieć klatę jak u pirata?

Miałem „Jasia”, sztangę, i różne takie wynalazki do ćwiczeń. Sąsiedzi mieli wesoło, bo od ciężaru sztangi trochę im się tynk z sufitu sypał. Trenowałem krótko lekkoatletykę i poszedłem na parę spotkań bokserskich. Szybko jednak zrezygnowałem ze względu na rozbity nos. Jako młody człowiek różnych sportów się imałem, ale żadnego na poważnie.

A czy w „Przepraszam, czy tu biją” miał pan kontakt z naszymi słynnymi bokserami?

Z panem Jankiem Szczepańskim jesteśmy wciąż w kontakcie. Przyjaźniłem się też z panem Kulejem.

A chodził pan na boks?

Chodziłem. Zawody odbywały się w hali Koziołek. Hala to dużo powiedziane! To był barak, który służył również jako sala koncertowa, w której oglądałem występy Niebiesko-Czarnych i Polan. Ale widziałem tam też kilku legendarnych polskich pięściarzy, m.in. Leszka Drogosza.

A Górnik Łączna?

To dobrze, że drużyna grająca 20 kilometrów od Lublina jest w ekstraklasie i miejmy nadzieję, że kopalnia Bogdanka utrzyma finansowanie, choć różne na ten temat krążą wieści. Niestety, jak zawsze, problemem są pieniądze. Lublin i Lubelszczyzna to nie jest najbogatszy region w Polsce, a piłka i żużel to są dyscypliny kosztowne.

Brakuje panu lobby, które promowałoby Lublin poprzez sport?

Jakoś nie udaje się go stworzyć, a przecież zarówno w piłce nożnej, jak i w żużlu mamy tradycje i jest do czego nawiązywać. Mieliśmy też dobre drużyny koszykarskie, a nawet drużynę w pierwszej lidze ping-ponga!

Cieszy pana nowy stadion w Lublinie?

Jest piękny, może pomieścić 15 tysięcy ludzi. Dobrze by było, gdyby nasza drużyna grała równie pięknie.

Jakie obiekty sportowe, na których pan występował, zapadły panu w pamięć?

Grałem na Stadionie Dziesięciolecia – co prawda, gdy był już w lekko agonalnym stanie. Śpiewałem na nowym Stadionie Narodowym – wypełniony ludźmi robi wielkie wrażenie. Podoba mi się nowa hala w Krakowie, gdzie występowałem w minionym roku. Myślę jednak, że same mury, nawet najpiękniejsze, nie wystarczą. Ważne jest, kto wchodzi na scenę. Sam obiekt nie zagra i nie zaśpiewa.

Czy Budka Suflera będzie jeszcze koncertować?

Myślę, że nie, w zeszłym roku zamknęliśmy ten rozdział. Jeżeli siedziałby pan w pracy z tymi samymi ludźmi ponad czterdzieści lat, to nawet gdyby byli ideałami, cztery dekady byłyby wystarczającym okresem, żeby nacieszyć się swoim towarzystwem. Cały czas jeżdżę z synami i występuję jako ich gość, a na początku roku zaczniemy nagrywać wspólną płytę. Projekt będzie nazywał się „Cugowscy” i weźmie w nim udział również mój najmłodszy syn.

Nie rozstałem się ze sceną. We wrześniu wezmę udział w projekcie klasycznym. Zaśpiewam we wrocławskiej Hali Ludowej w duecie z wielką polską sopranistką Aleksandrą Kurzak. Wystąpimy z orkiestrą symfoniczną i chórem.

A gdzie pan najbardziej lubił występować w Lublinie?

Graliśmy wielokrotnie pod zamkiem. To piękne miejsce, robi wrażenie i jest w stanie pomieścić dużą widownię. Bardzo lubię tam występować.

Zasiadał pan w jury konkursu na dyrektora lubelskiego Centrum Spotkania Kultur – Teatr w Budowie.

Powiem nieskromnie, że byłem pierwszą osobą, która sprawę dokończenia inwestycji podjęła po latach przerwy. Udało mi się namówić wiele ważnych osób w Polsce, by niedokończonego teatralnego szkieletu w centrum Lublina nie przeznaczać na kolejny supermarket. To, że powstanie nowy teatr, jest powodem mojej wielkiej satysfakcji. Kiedy przejeżdżam Alejami Racławickimi obok Centrum Spotkania Kultur, jestem dumny, że nie straszy już wrak budowy. Okazuje się, że nawet jeśli pojedynczy człowieczek wyznaczy sobie cel – może ruszyć bryłę z posad świata.

Budynek i jego aranżacja, w tym tarasy i napowietrzne chodniki, są spektakularne. Ale czy znajdą się pieniądze na finansowanie Centrum?

Jeśli instytucja rodziła się w bólach, ale ostatecznie powstała – to pieniądze na jej działalność też powinny się znaleźć. Lublinowi i Lubelszczyźnie należy się instytucja na europejskim poziomie. Lublin nie może być miastem zapomnianym przez Boga i ludzi. Centrum Spotkania Kultur stanie się nowym centrum miasta. Tu znajdą siedziby filharmonia, teatr muzyczny i dramatyczny.

A co z widzami?

O widzów się nie boję. Gdy pokazywano w Lublinie „Traviatę” w hali na Globusie, chociaż nie jest to miejsce idealne dla opery – przyszło 5 tysięcy widzów. Bardzo ważna jest rola szefa Centrum Spotkania Kultur. Z tym większą siłą muszę podkreślić, że dyrektor Piotr Franaszek został wybrany jednogłośnie. Mam nadzieję, że stanie na wysokości zadania.

—rozmawiał Jacek Cieślak

Rzeczpospolita: Jaki był pana ulubiony sport, kiedy był pan nastolatkiem?

Krzysztof Cugowski: Chodziłem na żużel. Mieszkałem w pobliżu stadionu żużlowego, a kiedy miałem siedem lat i poszedłem do szkoły muzycznej, rodzice kupili mi pianino od najwybitniejszego żużlowca Lubelszczyzny, czyli pana Włodzimierza Szwendrowskiego, wychowanka Ogniwa Lublin. Żużel i muzyka w moim życiu od początku się mieszały. Zainteresowałem się żużlem właśnie dlatego, że rodzice kupili mi… pianino. Podziwiałem dokonania pana Szwendrowskiego, a później, gdy już podrosłem, miałem okazję spotykać się z nim prywatnie. Radził sobie świetnie w życiu zawodowym po zakończeniu kariery sportowej. Został wybrany na żużlowca wszech czasów Lubelszczyzny.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej