Niczego im nie ujmując, dziwi, dlaczego ówcześni decydenci nie pomyśleli o Wielkopolsce, bo przecież cała historia pierwszych Piastów, a tym samym początków polskiej państwowości, którą Mazowsze i Śląsk miały pięknie reprezentować, związana jest z Wielkopolską. Co więcej, to właśnie ten region w czasach zaborów i przymusowej germanizacji był ostoją polskości.

Wielkopolska tak skutecznie broniła swojej tożsamości, że wciąż żyją tam ludzie mówiący o sobie: Biskupianie, Bambrzy, Chazacy, Krajniacy, Olędrzy, Pałuczanie, Tośtoki. Wprawdzie na co dzień nie tańcują już wiwatów, przodków i chodzonych ani nie przygrywają na siesiankach, kozłach i dudach, ale kto naprawdę tego ciekawy, dopatrzy się ich i dosłucha podczas różnego rodzaju festiwali ludowych. A tak na marginesie, dudy, poza Wielkopolską, można spotkać jedynie na Podhalu i Żywiecczyźnie.

O unikalności Wielkopolski można by długo i obszernie, ale to nużące. Dlatego proponuję wysiąść na dworcu Poznań Główny, przejść (10 minut) do centrum, stanąć na głównej ulicy (nie sposób się pomylić, która to) i spojrzeć na tabliczkę z jej nazwą: Święty Marcin, nie Świętego Marcina, tak jak ulica Świętego Bonifacego w Warszawie, tak jak ulice Piłsudskiego, Chrobrego, Kościuszki etc., etc. w innych miastach, ale właśnie Święty Marcin.

Najlepiej znaleźć się na niej 11 listopada, aby się przekonać, że nie jest tak, że poza tradycjami piastowskimi Wielkopolanie świata bożego nie widzą. Widzą, nazwa ulicy wywodzi się od kościoła Świętego Marcina, wokół którego w XII wieku powstała osada.

Świętych Marcinów jest dziesięciu, ale ten, o którego chodzi, primus inter pares, którego namalował El Greco, żył w IV wieku. W młodości był legionistą. Gdy stacjonował w Galii, koło Amiens (dziś Francja), napotkał półnagiego żebraka, któremu oddał połowę swojej opończy. W nocy przyśnił mu się Chrystus odziany w tę połówkę żołnierskiego płaszcza.