A tych szczęśliwie w Małopolsce jest pod dostatkiem. Felietonista zwykle narzeka. Wytyka paluchem. Piętnuje. Ja mam z tym kłopot, bo przecież Małopolska jest moją ojczyzną. Właśnie tu się urodziłem, tu wychowałem, tu wykształciłem, tu wchodziłem w dorosłość. I pewnie, gdyby nie to, że życie rzuciło mnie brutalnie na Mazowsze, mieszkałbym i cieszył się Małopolską bez przerwy. Dziś, choć wiem, że to trochę nie pasuje do z gruntu ironicznych póz współczesności, za duchową ojczyzną mogę głównie tęsknić i wyrwać się do niej w wolnych chwilach. Gdzie się wyrywam? Otóż mam prócz Krakowa kilka takich miejsc, które skutecznie leczą mnie z monotonii mazowieckich krajobrazów i dają choć przez chwilę odpocząć od stolicy.

Spytacie, jakie to miejsca? Zgadniecie, że to żadne kurorty ani słynne zabytki. Mają one jednak tak głęboki związek z prywatną historią mojej wrażliwości, że nie umiem myśleć o nich bez wzruszenia. Podkrakowska jura, a zwłaszcza zamek Rudna koło Alwerni, który w czasach harcerskich odwiedzaliśmy z całym zastępem, by buszować w ruinach, bawiąc się w jego obrońców bądź zdobywców. Na wapiennej górze dobrze zachowane mury i wieże, no i lochy, do których wchodziło się zawsze z drżącym sercem. Otwarte ściany dawnych okien, krajobraz u stóp ganku, układający się falami w kierunku północnym i wschodnim las, a w odległym tle utopione w chmurach wieże i kominy Krakowa. Rudna to jednak tylko wstęp do Małopolski, której prawdziwym paradyzem są Tatry i Pieniny. Dla mnie osobliwie Pieniny. Nie te turystyczne, z Trzema Koronami, Sokolicą, przełomem Dunajca. Ówże był, jest i będzie zawsze magnesem. Jednak to, co kochałem zawsze najbardziej, to pewien szlak od Niedzicy w stronę Dursztyna, grzbietami Pienin Spiskich, maleńka bacówka na zielonej polanie i pełne pomarańczowych rydzów pola. Nie zdarzyło się od wielu lat, żebym tych stron nie odwiedził przynajmniej raz w roku, zwykle we wrześniu, kiedy na pokonferencyjną Krynicę opadają już pierwsze mgły jesieni, a w Pieninach ciągle jeszcze lato. Miejsca brakuje, by ciągnąć wspaniałą wyliczankę.

Małopolska to setki takich miejsc, ziemia najlepiej obdarowana przez polską naturę. Z historią, tradycją i nowoczesnością. Warto dla niej żyć, warto o niej pisać, warto patrzeć, jak się zmienia, bo jej uroda i dostatek są wyjątkowe. Czytelników proszę o wybaczenie tej krztyny sentymentalizmu. Wiem, że dziennikarz winien być ironiczny. Ale czyż raz w życiu nie można być innym?