Tutaj przegrali referendum, w którym należało głosować „3 razy tak”, tutaj odbywały się demonstracje w zakazane święto 3 Maja itd. Aby poprawić stan świadomości i wytępić niesłuszne miazmaty, postanowiono zlokalizować tutaj wielki zakład przemysłowy, bo któż jak nie świeżo awansowana z wiejskiej biedy „klasa robotnicza” będzie – z samej istoty obowiązującej ideologii – całym sercem popierać rządzącą partię? Tak z pogwałceniem praw ekonomii i ekologii, na najlepszych gruntach rolniczych, w miejscu mało sensownym z punktu widzenia zaopatrzenia w węgiel i rudę, powstała Nowa Huta, zrazu jako osobne miasto, a potem dzielnica Krakowa. W szczycie rozwoju zatrudniała 40 tysięcy pracowników.

Co z tego wynikło? Nowa Huta w pamiętnych latach 80. okazała się twierdzą „Solidarności”, tutaj robotnicy zamiast na masówki partyjne uczęszczali na zakazane demonstracje, na antypaństwowe msze za ojczyznę. Tutaj aż dwukrotnie zrywano się do strajku w 1988 r. i ten zryw – wraz z bardziej znanym strajkiem Stoczni Gdańskiej – przymusił słabnącą władzę do rozmów Okrągłego Stołu.

A dzisiaj? Huta podupadła, z pożytkiem dla krakowskich zabytków dewastowanych wyziewami pyłu i siarki. Jej hinduski właściciel chce wygasić ostatni wielki piec, bo zapotrzebowanie na żelastwo maleje. Za to rośnie zapotrzebowanie na różnego rodzaju usługi biznesowe, zdalne prowadzenie przez internet księgowości wielkich firm. Lżejsza to praca niż trud hutnika, ale czy przyjemniejsza, to wątpliwe, bo polega na całodziennym wklepywaniu w komputer mrowia liczb i znaków. Jadąc do Krakowa pociągiem od strony Warszawy – zanim zobaczy się miasto – widać kominy Nowej Huty, dzisiaj osowiałe, bo nie dymiące imponująco jak „za wujka Gierka”. Dojeżdżając od strony Katowic – gdy pociąg minie podmiejski Zabierzów – widać pobudowany w szczerym polu natłok biurowców. O liczbie przyklejonych do klawiatur posiadaczy śmieciówek i umów o dzieło świadczy bezmiar zaparkowanych samochodów. Podobnie jak w warszawskim „Mordorze” w okolicach ulicy Domaniewskiej.

Dzisiejszy Kraków jest jednym z najważniejszych centrów takich usług w Europie. Liczba „digitariatu” czy też „prekariatu” ślęczącego w biurowcach sięga owych 40 tysięcy. Co z tego wyniknie? Niedawny zaskakujący wynik wyborczy jest pierwszym symptomem tego, co nadchodzi.