Czwarty wymiar Łodzi

Chcę zbliżać ludzi do historii – mówi Ron-Ami Lerental, izraelski inżynier o polskich korzeniach, założyciel fundacji Znacznik Czasu.

Publikacja: 06.12.2016 23:00

Rz: Ron-Ami czy Romek? Bo takie imię dopisał pan na wizytówce…

Ron-Ami Lerental: A jak będzie łatwiej?

Może Romek, skoro rozmawiamy w Polsce. Ale urodził się pan w Izraelu?

Pierwszy raz przyjechałem do Polski w 2010 roku i to był punkt zwrotny w kwestii tego, co chcę robić w życiu. Od tamtego czasu wracam jako badacz losów rodziny.

Co się wtedy wydarzyło?

Pierwsza wizyta była trudna. Przyjechałem tu z synem, w ramach jego szkolnej wycieczki, a wiadomo – podczas takich wycieczek odwiedza się te wszystkie straszne miejsca. Pewnie dlatego zacząłem myśleć o mojej rodzinie. A po powrocie do Izraela nie mogłem przestać myśleć o Polsce, o wszystkim co się tu stało, o tym, jak ten kraj się zmienił.

Pański ojciec urodził się w Łodzi…

Tak. Jednak po śmierci swojego ojca wyjechał w 1935 roku do Palestyny (razem z moją babcią), gdzie miał już brata i siostrę. Nie wiem, czy pojechali tam z wizytą, czy z zamiarem osiedlenia się. Tak czy siak, zostali w Palestynie. Po wybuchu wojny pozostałe rodzeństwo ojca – trzy siostry i brat – trafiło, wraz ze swoimi rodzinami, do łódzkiego getta, ostatecznie wszyscy zginęli.

Ale przecież znał pan tę historię?

Co innego uczyć się o tym w szkole, co innego zobaczyć. Ojciec nigdy nie mówił o tych rzeczach – może rozmawiał o tym z rodzeństwem, kiedy mówili po polsku albo w jidysz. A ja nie wiedziałem niczego o mojej rodzinie.

Odwiedził pan Łódź w 2010 r.?

Tak. Chciałem znaleźć grób dziadka i jego dawne mieszkanie. Znalazłem budynek, ale mieszkania już nie. Tyle ich tam było…

I wtedy pojawił się pomysł na Znacznik Czasu?

Wtedy poczułem, że chciałbym upamiętnić moją rodzinę, zrobić coś z tymi wszystkimi informacjami i wrażeniami, jakie zebrałem w Polsce. Pomysł na Znacznik Czasu przyszedł po dłuższym zastanowieniu – myślałem prawie dwa lata. To musiało być coś wartościowego dla miejscowej społeczności i gości odwiedzających miasto, coś, co pozwoliłoby na dialog między ludźmi, zbliżyło ich do historii.

Poprzez historię miejsc?

Tak, bo ludzie z różnych kultur i religii żyli w tych miejscach wspólnie, dzielili te same budynki, sklepy, bazary. „Time Stamp” ma dokumentować miejską historię, pokazać wpływ czasu na te miejsca.

Miał pan pomysł. Co było dalej?

Wróciłem do Łodzi, by spotkać się z dyrektorką Centrum Dialogu im. Marka Edelmana. Tam niemal natychmiast wsparli tę inicjatywę i wspólnie mogliśmy zwrócić się z nią do Urzędu Miasta, gdzie przyjęto pomysł po dwóch miesiącach, co jest chyba cudem. Zaczęła się faza przygotowawcza – zanim pierwszy Znacznik pojawił się na budynku, trzeba było przygotować projekt tabliczki, stronę internetową, listę budynków, wreszcie uzyskać zgodę ich właścicieli – co bywa trudne.

Gdzie trafiła pierwsza tabliczka?

Pierwszy był hotel Savoy. Niebawem Znaczniki pojawią się na siedmiu kolejnych budynkach, które są już opisane na stronie internetowej. Trwa opisywanie piętnastu następnych.

A Znacznik na domu pańskiego ojca?

Jeszcze go nie ma, ale będzie.

Miasto wspiera pańską fundację, a kto ją finansuje?

Na razie wszystko finansuję sam, szukamy sponsora. Partnerami przedsięwzięcia są muzea, Archiwum Państwowe oraz łódzkie uczelnie (Uniwersytet Łódzki i Akademia Sztuk Pięknych), skąd wywodzą się nasi badacze-studenci, gromadzący informacje o budynkach. Później są one weryfikowane przez ekspertów.

Myśli pan już o kolejnych miastach. Odważne.

Może odważne, może wizjonerskie. Przenosimy historię miasta z muzeów wprost na ulicę – można zrobić sobie wycieczkę po mieście zamiast siedzieć w archiwum. Wystarczy zeskanować kod QR ze Znacznika. Łódź już jest dla mnie sukcesem, więc rozmawiamy z innymi miastami.

To miasta, w których także żyła liczna społeczność żydowska?

Nie, bo to nie jest projekt zorientowany religijnie ani narodowościowo. Mówimy o historii wszystkich ludzi żyjących w danym miejscu. Dlatego bardzo ważną częścią pomysłu są „osobiste znaczniki”, czyli możliwość dopisania prywatnych wspomnień mieszkańców tych miejsc. Bo jeśli nikt nie zadba o ich zapisanie, zostaną zabrane do grobu.

Zostanie pan w Polsce na dłużej?

Od ponad roku mieszkam w Warszawie wraz z żoną. Pewnie będę tu przez dwa następne lata, żeby doglądać przedsięwzięcia.

Poważnie traktuje pan to nowe zajęcie.

Ludzie pytają, skąd ten entuzjazm dla naszej wspólnej historii. Chociaż Znacznik Czasu to przedsięwzięcie ogólnoludzkie, odpowiadam czasem, że nie da się mówić o Polsce nie wspominając o Żydach i nie da się mówić o Żydach, nie wspominając o Polsce. Jesteśmy połączeni na wiele sposobów – nawet polska biurokracja przypomina izraelską.

Brakuje panu Izraela?

Brakuje mi dwojga naszych dzieci, które tam studiują. Ale ostatnio w Izraelu żyje mi się coraz trudniej. Ludzie stali się nerwowi, mała iskra wystarczy by spowodować wybuch. Dam drobny przykład: kiedy w Warszawie próbuję zmienić pas ruchu, zawsze ktoś zwalnia i mnie wpuszcza. W Izraelu mógłbym kilometrami jechać z migającym kierunkowskazem. Dochodzi do tego, że inny kierowca podbiega do ciebie z pretensjami, kiedy czekasz na światłach. Tu jest spokojniej, w dodatku żona – także urodzona w Izraelu, w rodzinie polskich Ocalałych – mówi, że w Łodzi czuje się jak w domu. Dostrzega coś swojskiego w oczach ludzi.

Czym jest znacznik czasu

Znaczniki Czasu to niewielkie tabliczki wieszane na ścianach łódzkich kamienic. Wykorzystują technologię QR – pod każdym z kodów ukryto opis miejsca: jego historię, sylwetki architektów, właścicieli oraz mieszkańców. Ci ostatni mogą dodawać własne opowieści – „znaczniki osobiste” – które mają wzbogacić informacje zaczerpnięte z archiwów. Mapa Znaczników i opisy miejsc znajdują się pod adresem www.thetimestamp.org. Wśród obiektów oznaczonych do tej pory znalazły się kamienica Pinkusa w alei Kościuszki (na przełomie XIX i XX wieku miejsce spotkań artystów), hotel Savoy przy Traugutta („pierwszy łódzki wysokościowiec” – jak mówiono przed laty) oraz budynek przy Rybnej 4 na Bałutach. O tym ostatnim wiadomo niewiele, w zamian jednak czytelnik dostaje barwną opowieść o jego bezpośrednim otoczeniu – placu Piastowskim.

Rz: Ron-Ami czy Romek? Bo takie imię dopisał pan na wizytówce…

Ron-Ami Lerental: A jak będzie łatwiej?

Pozostało 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej