Odpowiedź i to logiczna nasuwa się sama: nad samym morzem. Bo, przecież najświeższa ryba powinna być najbliżej łowiska.

Na Pomorzu Zachodnim takich miejsc nie brakuje – od Świnoujścia po wybrzeże koszalińskie. Nie chodzi jednak o liczne bary i smażalnie, bo tutaj jak w loterii, ale przede wszystkim porty, przystanie i bazy rybackie. Wciąż jest ich wiele, od najbardziej położonego na zachód Świnoujścia, poprzez Międzyzdroje, Dziwnów, Mrzeżyno, Kołobrzeg, aż po Darłówko. Nie wspominając o mniejszych bazach. Większość z portów w ciągu ostatnich lat mocno się zmieniła. Głównie dzięki unijnym pieniądzom udało się zmodernizować nabrzeża i zaplecza. Są jednak i negatywne skutki unijnego działania. Ogłoszony ponad dekadę temu program złomowania kutrów mocno zredukował polską flotę rybacką. Chodziło o zmniejszenie jej potencjału, gdyż zdaniem unijnych ekspertów Polacy zbyt mocno przetrzebili zasoby bałtyckich ryb, głównie dorsza. Z wiarygodnością unijnych analiz było różnie, ale wizja szybkiej i dużej kasy zwabiła wielu rybaków. Za oddanie kutra można było dostać nawet ponad 1 mln zł rekompensaty. I to żywej gotówki! 75 proc. z tego dawała UE, a resztę Skarb Państwa. Kasę dostawali też rybacy najemni, wystarczyło, że zadeklarowali koniec z pływaniem i połowami. Połowa lat 2000 to więc wysyp wniosków o rekompensaty, a wioski i miasteczka rybackie zaroiły się od milionerów.

Do dzisiaj w Dziwnowie opowiadają sobie historię pewnego rybaka, który zgarnąwszy sporą gotówkę, wsadził ją do reklamówki i w dość luźnym, nazwijmy to rybackim stroju, pojechał do salonu Mercedesa w Szczecinie. Niestety obsługa salonu nie zareagowała na krążącego pomiędzy samochodami dość niechlujnie ubranego człowieka. Rybak pojechał więc szybko do drugiego, konkurencyjnego salonu, gdzie za gotówkę (!) wziął to, co było na stanie. A po odbiorze auta podjechał pod pierwszy z salonów, tylko po to, by pokazać jego obsłudze przez okno pewien gest.

Finał tych historii był różny. Część rybaków unijne pieniądze zainwestowała w hotelarstwo, gastronomię, a znaczna część po prostu je przejadła, by potem znów szukać pracy w zawodzie. W ostatnich latach polska flota rybacka znów się zwiększyła, tym razem głównie za sprawą tzw. łodzi przybrzeżnych (do 12 metrów długości). Ich szybki przyrost powodowały m.in. dotacje unijne, tym razem przyznawane za niepływanie. Za postój takiej łodzi, z reguły trwający dwa miesiące, można było dostać od 36 do 46 tys. zł. od łodzi. Trudno się więc dziwić, że chętnych do kupna łodzi, po to, by nie pływała, nie brakowało. Oczywiście była i jest spora grupa rybaków, która kutrów nigdy nie oddała i od lat toczy spór z unią – o dostęp do łowisk dorsza, o limity połowowe, wiarygodność unijnych badań i po prostu prawo do normalnej pracy. Tak więc latem, podczas pobytu nad morzem warto zajść do jednego z portów, najlepiej z samego rana, tuż po połowach. I poszukać świeżej flądry, turbota, dorsza, śledzia. W zależności od pory roku. Można też zjeść na miejscu. Z czystym sumieniem mogę polecić bazę rybacką w Międzyzdrojach, gdzie pomiędzy sklepami i stoiskami ze świeżymi lub wędzonymi rybami mieści się sporo knajpek. Warunki dość spartańskie, daleko im do elegancji, ale smak przecież najważniejszy.