Świętokrzyskie lata pisarza

Ukazujące się obecnie dzieła wszystkie Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, które mają uczcić setną rocznicę urodzin pisarza, przypominają o jednej z najwybitniejszej postaci ziemi świętokrzyskiej.

Publikacja: 28.05.2017 22:00

Gustaw Herling-Grudziński. A. Głuszczenko (olej, płótno), 2004, własność Muzeum Narodowego w Kielcac

Gustaw Herling-Grudziński. A. Głuszczenko (olej, płótno), 2004, własność Muzeum Narodowego w Kielcach.

Foto: Muzeum Narodowe w Kielcach

Swoje dojrzałe życie twórca „Innego świata” dzielił między Paryż, gdzie jeździł do Jerzego Giedroycia i paryskiej „Kultury”, oraz Neapol, gdzie mieszkał. Ale jego korzenie były w Kielcach i okolicach. Wiązały się też z ukrywanym po wojnie pochodzeniem. Publicznie nie podejmował tej kwestii.

Urodził się 20 maja w żydowskiej, spolonizowanej rodzinie. Jego rodzice mieszkali w Kielcach, ale wiele czasu spędzali też w swoim folwarku w Skrzelczycach. Po dwóch latach został sprzedany. Matka z czwórką dzieci przeniosła się do Kielc, ojciec zaś do domu przy młynie w Suchedniowie, nad rzeką Kamionką, z przyległym stawem otoczonym groblą oraz wieloma hektarami łąk. Posiadłość nazywała się Kuźnia i Fryszerka Berezów i była związana z dziejami Staropolskiego Zagłębia Górniczego.

Pisarz wspomniał o Suchedniowie ledwie kilka razy w „Innym świecie”, w mikropowieści „Biała noc miłości” i opowiadaniu „Sny w pięknym Morodi”. Napisał w nim: „Stałem na suchedniowskim moście, między żydowskim miasteczkiem i kościołem”.

Zagadką na zawsze pozostanie, czy ostatni rabin Suchedniowa Izrael Dawid Lejman, który wzniósł w końcu XIX w. drewniany dom modlitwy Mendel Herling, był dziadkiem pisarza.

Warto zwrócić uwagę na kwestię podwójnego nazwiska. Na okładkach zagranicznych wydań widnieje tylko Herling. Według legendy rodzinnej drugi człon nazwiska był, jak powiedział pisarzowi Zdzisławowi Kudelskiemu, „rezultatem faktu, że pradziadek czy prapradziadek był w oddziałach Czachowskiego w lasach kieleckich w czasie powstania styczniowego. Tam mu to drugie nazwisko nadano”.

Szkoła Żeromskiego

Pracownicy Instytutu Filologii Polskiej im. Jana Kochanowskiego w Kielcach – prof. Jan Pacławski i dr Irena Furnal oraz Franciszek Zyguła, kolega szkolny pisarza  ustalili, że według metryki miał przyjść na świat w Skrzelczycach koło Daleszyc, gdzie rodzice jego mieli dwór i posiadłość ziemską. Podczas wizyty w Kielcach w czerwcu 1997 r. pisarz rozstrzygnął jednak sprawę i oświadczył, iż urodził się w Kielcach.

„Przecisnąwszy się do centrum, odetchnąłem z ulgą: park miejski z okrągłym stawem i ciemnymi alejkami, które tyle słyszały, i zapewne słyszą nadal, sztubackich wyznań miłosnych; moje gimnazjum im. Stefana Żeromskiego, obecnie Wojewódzka Biblioteka Pedagogiczna, plac Katedralny i Katedra, Pałac Biskupi…, ulica Sienkiewicza, gdzie mieszkałem z rodzicami, a potem na stancji, Bazary, gdzie (jak Żeromski) mieszkałem na drugiej stancji. Byłem więc w Kielcach-Łżawcu-Klerykowie, w starych Kielcach otoczonych szerokim pierścieniem nowych”. To cytat z „Dzienników pisanych nocą”, tomu wydanego w 1993 roku, po wizycie w rodzinnych okolicach.

Do gimnazjum im. M. Reja w Kielcach, czyli dzisiejszego liceum im. Żeromskiego, uczęszczał w latach 1929–1937. „Dojeżdżałem do szkoły w K. pociągiem. Wiosną wychodziłem z domu ze świtem, przecierał się podczas mego marszu przez las, wybuchał jasnością, kiedy biegiem wpadałem na stację” – wspominał w „Dzienniku pisanym nocą”. Potem zamieszkał na Sienkiewicza.

„Podkochiwałem się też w takiej Rosjance, która nazywała się Lala… Była narzeczoną naszej sławy literackiej w Kielcach, mianowicie poety Adolfa Sowińskiego. On był już autorem wierszy drukowanych w „Skamandrze” i „Wiadomościach Literackich”, a po wojnie napisał książkę biograficzną o latach szkolnych Żeromskiego” mówił Zdzisławowi Kudelskiemu, który zebrał wspomnienia w tekście „Chłopiec z Kielecczyzny” i opublikował w naszym „Plusie Minusie”.

Zachowały się też wspomnienia kolegi ze szkolnej ławy Romana Kuleszyńskiego, który na łamach „Gazety Kieleckiej” pisał w 1993 roku: „Jego wypracowania domowe i klasówki były wzorem dla klasy, choć nie lubił popisywać się przy tablicy odczytywaniem swoich prac’.

Sam pisarza nie był o sobie najlepszego zdania, czego świadectwem był głos w ankiecie londyńskich „Wiadomości”. Na pytanie „Jak się Pan uczył w szkole średniej?”, odpowiedział: „Uczyłem się bardzo słabo. Poza klasą szóstą, w której moje świadectwo półroczne wyglądało mniej więcej przyzwoicie, potykałem się ciągle o matematykę i fizykę, nie znosiłem historii, uczonej systemem dat i tablic synchronicznych, posługiwałem się często brykami na lekcjach łaciny, daleko mi było do jakiego takiego opanowania niemieckiego. Jedynie na lekcjach polskiego uchodziłem za bezkonkurencyjnego prymusa”.

Jak wspomina nieoceniona w badaniu kieleckiego okresu pisarza profesor Irena Furnal w publikacji „Jak się uczył Gustaw Herling-Grudziński?”, powodem problemów mogło być przejście z gimnazjum żydowskiego do nowego środowiska i problemy adaptacyjne. Jak pisała profesor Furnal, zmorą małego Gutka mogły być między innymi lekcje śpiewu, nie miał słuchu i nawet raz oberwał smyczkiem w ucho od krewkiego profesora Józefa Rosińskiego, który poza szkołą był organistą w katedrze i kapelmistrzem. Podobno podpadł za to, że nie znał tekstu jakiejś kolędy i na nic zdało się tłumaczenie, że uczęszcza na lekcje religii mojżeszowej. Według innej wersji miał uporczywie fałszować melodię pieśni „Wszystko co nasze, Polsce oddamy”, czego nie zniosło ucho profesora.

Pierwsze publikacje

Debiut młodziutkiego Gustawa nastąpił w V klasie, kiedy w pisemku „Znicz” wydawanym przez kółko polonistów z inicjatywy prof. Lachnittówny, popełnił pierwszą publikację. Numer się nie zachował i tematu debiutu nie znamy. Z najbliższym przyjacielem Jurkiem Głowanią pod koniec VII klasy zredagował jeden numer pisemka „Młodzi idą”.

Ulubionym pedagogiem Gustawa był profesor Kazimierz Kaznowski, „pan od przyrody”. Z miłości do profesora przywiózł kiedyś z berezowskich łąk, nieopodal ojcowskiego młyna, kilka okazów mięsożernych rosiczek do pracowni przyrodniczej.

Ogólnopolski debiut odbył się po wycieczce do Nowej Słupi przez Mąchocice, Radostową, Świętą Katarzynę, Łysicę i Święty Krzyż. Reportaż „Świętokrzyżczyzna” pisemko młodzieży szkolnej „Kuźnia Młodych” opublikowało w roku 1935 roku. Pisał m.in. o Puszczy Jodłowej i ciężkim więzieniu na Świętym Krzyżu. Jak zauważyła profesor Fulnar, jest coś zastanawiającego w uwagach o znoju życia kryminalistów, które łączą się z przyszłym, łagierniczym losem pisarza.

Nalot i teatr

„W klasie siódmej o mały włos nie zostałem na drugi rok, ale tym razem nie tylko dlatego, że uczyłem się […] nieszczególnie wspominał pisarz. – Obrońcy liberalizmu przedwojennego niech posłuchają łaskawie, jakie to zbrodnie popełniali kilkunastoletni chłopcy na zapadłej prowincji. W kiosku na głównej ulicy Kielc (lub jeśli kto woli Klerykowa-Łżawca) kupowałem co pewien czas kilka wychodzących podówczas pism lewicowych: „Sygnały”, „Lewy Tor”, „Po prostu”. Zakupy moje obserwował pewien wysoki, szczupły pan o twarzy wilka stepowego, który w przerwach pomiędzy grą w bilard i popijaniem piwa w pobliskim szynku pełnił funkcje miejscowego Gallupa w dziedzinie nadobowiązkowej lektury szkolnej.

Miał szczęście. Gdy policja zrobiła nalot na stancję, Herling był w u brata Warszawie, gdzie później wyjechał na polonistyczne studia. Z rewizji ocalał jedynie egzemplarz „Manifestu komunistycznego” ukryty w jednym z tomów Szekspira. Dziś wiemy, że Herling-Grudziński był członkiem tajnego kółka, do którego należeli uczniowie z gimnazjum im. Żeromskiego oraz z gimnazjum żydowskiego. Powstało nie bez inspiracji tajnego emisariusza z Warszawy.

Konspiratorzy spotykali na wzgórza Karczówki.

„Cudem przeszedłem do ósmej klasy i cudem również zdałem w rok potem egzamin maturalny”, przyznał pisarz w ankiecie „Wiadomości”. Z historii otrzymał temat: „Wzajemny wpływ rewolucji wielkiej francuskiej i współczesnych wypadków w Polsce”. Drugie pytanie, dotyczyło przemysłu w Polsce. Egzamin maturalny zdał 13 maja 1937 r.

Jak wskazują rozmowy Włodzimierza Boleckiego z pisarzem, był wielkim teatromanem. „W Kielcach widziałem kilkakrotnie Pirandella i na pewno „Przepióreczkę” Żeromskiego. Po latach twierdził, że Włosi „wystawiają gorzej niż teatr w Kielcach”. Dziś w Kielcach teatr też jest bardzo dobry.

masz pytanie, wyślij e-mail do autora: j.cieslak@rp.pl

Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej