Futbol to kapitalny sposób na życie

W rozmowach z rodzicami zaznaczam, że nie wyszkolimy samych Neuerów, Buffonów czy Casillasów. Wyciągniemy jednak ich dzieci z domu sprzed komputera – mówi „Rzeczpospolitej” Jakub Wierzchowski, były bramkarz, właściciel akademii Keeperteam.

Publikacja: 15.12.2016 22:00

Futbol to kapitalny sposób na życie

Foto: Rzeczpospolita, Marian Zubrzycki

Rz: Lublin słynął kiedyś ze szkolenia bramkarzy. Wrócił pan w rodzinne strony i trzy lata temu z Adamem Piekutowskim założył akademię Keeperteam. Szukacie swoich następców?

Jakub Wierzchowski: Pięciu chłopaków trafiło już do ekstraklasy. Damian Podleśny przeszedł do Lechii Gdańsk, a Mateusz Kowalski do Legii. Leon Otczenaszenko jest w Koronie Kielce, Krzysiek Kurek w Piaście Gliwice, a Maks Żuber był w Ruchu Chorzów. 16-letni Kuba Stolarczyk poleciał na testy do Leicester. Przed wyjazdem do Paris Saint-Germain trenowała u nas Kaśka Kiedrzynek. To dowód na to, że dobrze wykonujemy swoją pracę.

Przykład Kiedrzynek, która w Łęcznej nie mogła znaleźć trenera, pokazuje, że na Lubelszczyźnie brakuje takich miejsc jak wasza akademia.

W niższych ligach i grupach młodzieżowych bramkarze są często zostawieni sami sobie. Zagospodarowaliśmy tę niszę i jak widać nasze wysiłki przynoszą efekty. Kasia nie zapomina o tym, co dla niej zrobiliśmy. Niedawno, kiedy miała wolne w klubie, przyjechała do nas na kilka treningów, poruszać się, dać przykład młodszym kolegom, że dzięki wytrwałości i konsekwencji można zajść daleko.

Ilu zawodników trenuje obecnie w akademii?

Około 80 chłopców, od siódmego roku życia. Był taki moment, że przestaliśmy prowadzić nabór, bo nie byliśmy w stanie zająć się wszystkimi chętnymi. Dziś przyjmujemy tylko wówczas, kiedy jakiś bramkarz wyjeżdża do innego klubu lub gdy ktoś rezygnuje – ale to zdarza się naprawdę rzadko. Stawiamy na jakość, dlatego w treningach bierze udział nie więcej niż sześciu chłopaków.

Zaczynaliśmy we dwóch z Adamem, teraz dołączył do nas jeszcze Marcin Mańka, też bramkarz z przeszłością ligową. Marcin opiekuje się najmłodszymi rocznikami, ja średnimi, a Adam jest odpowiedzialny za grupę najstarszą. Trenujemy wszystkich bramkarzy BKS Lublin i Widoku Lublin, bo mamy z tymi klubami podpisane umowy. Za pozostałych chłopców składki członkowskie płacą rodzice.

Gdzie odbywają się treningi?

Latem – dzięki pomocy BKS Lublin – na zielonych terenach Politechniki, zimą w różnych salach gimnastycznych.

Stwarzacie młodym ludziom warunki, jakich sami nie mieliście. Jak pan wspomina swoje treningi w latach 90.?

Nie można powiedzieć, że takich zajęć w Lubliniance nie było. Prowadził je na przykład trener Jerzy Rejdych, którego bardzo szanuję i dziękuję mu za to, co dla mnie zrobił. Ale myślę, że powinien się zajmować tym człowiek, który grał wcześniej na tej pozycji i ten fach czuje. Przez kilkanaście ostatnich lat poziom szkolenia bramkarzy poszedł znacznie do przodu. Trenując chłopaków, zwracam dużą uwagę na to, czego nam brakowało, czyli na naukę gry nogami. W moich czasach chyba wszyscy mieliśmy z tym problem.

Widzi pan w swoich uczniach ten sam entuzjazm, z którym pewnie pan szedł na swój pierwszy trening w Lubliniance?

Gdybym nie widział, to po prostu zamknąłbym tę firmę. Wiem, że ci chłopcy marzą o tym, by zostać profesjonalnymi bramkarzami, a my chcemy pomóc im te marzenia spełnić. W rozmowach z rodzicami zaznaczam, że nie wyszkolimy tu samych Neuerów, Buffonów czy Casillasów. Wyciągniemy jednak ich dzieci z domu sprzed komputera. Takich inicjatyw powinno być więcej.

Zazdrości pan tym chłopakom, że mają dziś wszystko podane na tacy?

Jednym z moich uczniów jest mój syn. Czy to będzie lepszy model Wierzchowskiego? Tego nie wiem. Życie pokaże. Myślę, że to, iż chłopcy trenują na lepszych murawach i mają dostęp do nowoczesnego sprzętu, zaowocuje.

Poza Lublinem i Łęczną grał pan na Śląsku (Chorzów, Sosnowiec, Bytom), w Krakowie i w Płocku. Gdzie czuł się pan najlepiej?

Mam taki charakter, że nie szukam konfliktów. Potrafiłem się odnaleźć wszędzie, ale chyba czas spędzony w Ruchu był najprzyjemniejszy. Fajną paczkę tworzyliśmy jednak także w Łęcznej i w Płocku. Bardzo często powtarzam chłopcom, że futbol to kapitalny sposób na życie.

Z Wisłą Kraków zdobył pan mistrzostwo Polski, ale nie miał wiele okazji do gry. Wiśle Płock pomógł pan natomiast wywalczyć Puchar Polski. W tamtej drużynie byli m.in. Sławomir Peszko i Ireneusz Jeleń. Utrzymujecie ze sobą kontakt?

Bardzo rzadko. Ale kiedy już uda się spotkać, miło jest usiąść i powspominać dawne czasy. Ze Sławkiem rozmawiałem w tym roku przed mistrzostwami Europy.

Wyjeżdżał pan do Bremy jako jeden z najzdolniejszych polskich bramkarzy, mający za sobą debiut w reprezentacji, ale w Bundeslidze bronił tylko w trzech meczach. W jednym z wywiadów przyznał pan jednak, że same treningi w Niemczech dały panu więcej niż występy w polskiej lidze.

Nie do końca miałem to na myśli. Wyjazd do Niemiec dał mi bardzo dużo, nauczyłem się języka i pokory, zobaczyłem, że nie jest tak cudownie, jak mi się wydawało w Chorzowie. Męczyło mnie to, że muszę siedzieć na ławce rezerwowych, dlatego nie wypełniłem trzyletniego kontraktu i po dwóch sezonach wróciłem do Polski. Zawsze chciałem grać. To był priorytet.

Może pan o sobie powiedzieć, że jest piłkarzem spełnionym?

Zdecydowanie. Patrząc na to, w jakim klubie się wychowałem i jak daleko udało mi się zajść, jestem szczęśliwy z tego, co osiągnąłem. Kiedy wychodziłem na mecz w Bundeslidze, czułem, że moje marzenia się spełniły.

Odkąd zagrał pan po raz ostatni w Werderze, na kolejny występ polskiego bramkarza w Bundeslidze musieliśmy czekać aż 12 lat. Przemysław Tytoń nie zagrzał jednak za długo miejsca w Stuttgarcie i po spadku do drugiej ligi odszedł do Deportivo La Coruna.

Przemek jest bardzo dobrym bramkarzem, sprawdził się w lidze holenderskiej i hiszpańskiej, ale w całej tej zabawie potrzebne jest również trochę szczęścia.

Dlaczego tak mało polskich bramkarzy trafia do Bundesligi? Niemcy wolą stawiać na swoich?

W dużej mierze tak, chociaż z drugiej strony można zapytać, dlaczego broni tam teraz tylu Szwajcarów? Niemcy otwierają się na ten rynek. Zawsze patrzę z optymizmem w przyszłość i wierzę, że polskim bramkarzom też w końcu zaufają.

Chodzi pan na mecze ekstraklasy?

Nie pamiętam, kiedy byłem ostatnio na stadionie. Muszę się przyznać, że meczów ekstraklasy nie oglądam nawet w telewizji. W weekendy jeżdżę po Polsce i obserwuję swoich podopiecznych. Dla mnie wyznacznikiem postępów, jakie robią chłopcy, jest nie trening, ale ich zachowanie w trakcie meczów.

Ale pewnie śledzi pan wyniki Górnika Łęczna?

Tak, ale szczerze mówiąc nie wiem dokładnie, na którym są miejscu. Chyba na przedostatnim.

Zgadza się. Od powrotu w 2014 roku do ekstraklasy wykazują się konsekwencją: w dwóch poprzednich sezonach zajmowali 14. miejsce. Może teraz także uda się obronić przed spadkiem…

Życzę im jak najlepiej, to moja była drużyna, ale nie mam niestety czasu, żeby pójść na mecz, mimo że w tym sezonie grają na stadionie w Lublinie.

Ta przeprowadzka nie wyszła Górnikowi na dobre. Wygrał tam dotąd tylko trzy mecze.

Można się było spodziewać, że tak to się skończy. Od początku mówiłem, że to zły pomysł i nic dobrego z tego się nie urodzi. Górnik ma swoich wiernych kibiców, którzy chcą chodzić na mecze w Łęcznej, a nie jeździć do Lublina. Świadczy o tym frekwencja. Kiedy oglądam skróty spotkań, widzę trybuny świecące pustkami. To smutny widok.

Do Łęcznej z misją ratunkową przybywa Franciszek Smuda. Zatrudnienie byłego selekcjonera to dobre rozwiązanie?

Jestem tak daleko od tego, co dzieje się w klubie, że nie chciałbym się na ten temat wypowiadać.

Jakub Wierzchowski, 39 lat. Wychowanek Lublinianki. Były bramkarz Górnika Łęczna, Wisły Kraków, Ruchu Chorzów, Werderu Brema, Wisły Płock, Zagłębia Sosnowiec i Polonii Bytom. W 2008 roku wrócił do Łęcznej, gdzie trzy lata później zakończył karierę. W reprezentacji Polski rozegrał dwa mecze. Od 2013 roku prowadzi w Lublinie akademię Keeperteam.

Rz: Lublin słynął kiedyś ze szkolenia bramkarzy. Wrócił pan w rodzinne strony i trzy lata temu z Adamem Piekutowskim założył akademię Keeperteam. Szukacie swoich następców?

Jakub Wierzchowski: Pięciu chłopaków trafiło już do ekstraklasy. Damian Podleśny przeszedł do Lechii Gdańsk, a Mateusz Kowalski do Legii. Leon Otczenaszenko jest w Koronie Kielce, Krzysiek Kurek w Piaście Gliwice, a Maks Żuber był w Ruchu Chorzów. 16-letni Kuba Stolarczyk poleciał na testy do Leicester. Przed wyjazdem do Paris Saint-Germain trenowała u nas Kaśka Kiedrzynek. To dowód na to, że dobrze wykonujemy swoją pracę.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej