Nieodparty urok dwóch kółek kusi coraz więcej metropolii

Kiedyś przesiadka z roweru do auta oznaczała awans cywilizacyjny. Dziś powrót na siodełka jest miarą odpowiedzialności za środowisko naturalne, własne zdrowie i otaczających nas ludzi.

Publikacja: 22.05.2022 15:48

49 proc. mieszkańców Kopenhagi, wybierając się do szkoły i pracy, wsiada na rower

49 proc. mieszkańców Kopenhagi, wybierając się do szkoły i pracy, wsiada na rower

Foto: Shutterstock

Nie trzeba być maniakalnym wyznawcą rowerowej religii, by gołym okiem dostrzec trend: popularny jednoślad, kiedyś lekceważony jako zabawka dla dzieci i młodzieży czy ostatnia deska ratunku w przypadku awarii samochodu, dziś staje się podstawowym środkiem transportu w zatłoczonych miastach. Ba, dowodem odpowiedzialności i społecznego zaangażowania swojego właściciela, modnym gadżetem, atrybutem prestiżu i stylu – jak niegdyś dobry zegarek czy telefon topowej firmy.

Tylko w 2019 r., a więc w ostatnim roku przed pandemią, Europejczycy kupili 22 mln rowerów. I to pomimo faktu, że praktycznie w każdej większej metropolii na kontynencie funkcjonuje jakiś rodzaj systemu roweru miejskiego, a i w poprzednich latach przecież rowery też sprzedawały się całkiem nieźle. W analizach ekspertów Allied Market Research można było wkrótce później znaleźć szacunki, z których wynikało, że tuż przed uderzeniem koronawirusa wartość rynku tych jednośladów sięgnęła ponad 20 mld dol. rocznie. Z perspektywą dynamicznego wzrostu do przeszło 28,6 mld dol. w 2027 r.

Płynie z tego oczywisty wniosek, że przesiadamy się na rowery. Owszem, nadejście pandemii w pierwszych miesiącach wyhamowało trochę trend: kończyła się zima, nie było jasne, jak zaraźliwy jest koronawirus, wiele osób na co dzień korzystających z komunikacji miejskiej i własnego roweru wolało znowu wsiąść do samochodu. Ale już wiosną na ulice wylegli rowerzyści – właśnie wtedy wiele osób decydowało się na zakup własnego jednośladu, by całkowicie przeobrazić swoją komunikację po mieście.

Te procesy nie mogą być – i zwykle nie są – lekceważone przez władze miast i regionów. Ukuty przez laty termin „kopenhagizacji” (Copenhagenize) stał się hasłem, pod którym zaczęły się przeobrażenia w miastach, zmierzające do modelu obowiązującego w stolicy Danii, gdzie bez względu na rozwój technologii, majętność mieszkańców i tempo życia rower pozostaje od dekad najważniejszym środkiem transportu. W tę stronę będą ewoluować wszystkie, mniejsze i większe, miejscowości. Bo jak w gospodarce – biznes idzie za klientem, w tym przypadku mieszkańcem. A ten potrzebuje, chce, a czasem musi wsiąść na rower.

Mekki cyklistów

Jednym z dowodów na to, że nie mówimy o fanaberiach niewielkiej grupki fascynatów, są opracowywane przez rozmaite organizacje czy firmy badawcze rankingi „rowerowych” miast na rozmaitych kontynentach. Świadczą one przede wszystkim o tym, że przesiadka z samochodów na rowery nie jest domeną takich ośrodków, jak Kopenhaga czy Amsterdam – a więc tych, gdzie tradycyjnie na rowerach jeżdżono od lat – ale zaczyna docierać również do innych metropolii.

Nie sposób tu, oczywiście, nie wspomnieć o Copenhagenize Index – najgłośniejszym z takich zestawień. Ostatnia edycja tego dosyć nieregularnie prowadzonego rankingu, datowana na rok 2019, stawia na czołowych miejscach wspomniane już Kopenhagę i Amsterdam. Ale na kolejnych miejscach znajdziemy już trochę miejsc nieoczywistych: Utrecht, Antwerpia, Strasbourg, Bordeaux, Oslo, Paryż, Wiedeń, Helsinki – domykają pierwszą dziesiątkę. W drugiej pojawiają się też miasta spoza Europy – Bogota (debiutant w tym gronie), Tokio, Tajpej, Montreal, Hamburg. Ich obecność dowodzi, że życie rowerzysty da się uprościć nie tylko w stolicach mniej zaludnionych, ale też w wielomilionowych „mrowiskach”, jak właśnie Bogota czy Tokio.

Szukając świeższych zestawień, natrafimy choćby na opublikowany pod koniec ubiegłego roku ranking ekspertów firmy Leisure Lakes Bikes. Przynosi on jeszcze jedną ciekawą lokalizację: jego zwycięzcą jest szwajcarskie Berno, które nie tylko posiada i rozbudowuje dziesiątki kilometrów tras w mieście i jego okolicach, ale stworzyło też w centrum miasta swoistą „trasę szybkiego ruchu” dla rowerów: cyklista przemieszczający się z prędkością 20 km/h może na tej arterii liczyć na „zieloną falę” świateł, co pozwala płynnie dostać się w wybrane miejsce w centralnych dystryktach metropolii. Dodajmy jeszcze, że na 100 tys. mieszkańców przypada tu niemal 1647 rowerów oraz ponad 174 stacje rowerowe.

Przelicznik per capita wypada też doskonale w Liechtensteinie, gdzie na 100 tys. mieszkańców przypada ponad 2800 tras rowerowych, w Luksemburgu z kolei jest niemal 2600 tras na 100 tys. mieszkańców. Ciekawym przypadkiem jest słoweńska Lublana: kto pamięta to miasto sprzed dekady i kojarzy ze swoistą atmosferą jednej z peryferyjnych miejscowości dawnej Jugosławii, mógłby go dziś nie poznać. Z ulic zniknęła znaczna część samochodów, a wiele z nich wydawało się pamiętać jeszcze czasy marszałka Tito. Dobrze utrzymane, kameralne uliczki centralnej części słoweńskiej stolicy zamieniły się w rowerowe arterie, którymi śmigają tysiące rowerzystów (na 100 tys. mieszkańców przypada 3566 rowerów). Ratusz dostaje kolejne europejskie nagrody za perfekcyjne utrzymanie ciągów dla pieszych i jednośladów, dbałość o czystość powietrza i tereny zielone.

I nie zapominajmy, oczywiście, o Kopenhadze. Rzadko spotykaną gdzie indziej nowinką jest obiekt dla rowerów cargo, tzw. Pink car. Co drugi mieszkaniec duńskiej stolicy, ruszając do szkoły lub pracy, wsiada na rower. Wskaźnik, który w 2018 r. sięgał statystycznie 49 proc., władze miasta nonszalancko chcą podnieść w perspektywie roku 2025 do 50 proc. Wydaje się, że Duńczycy powinni temu wyzwaniu sprostać bez większego wysiłku.

Polska goni peleton

W międzynarodowych zestawieniach brak polskich miast, ale dynamika rozwoju infrastruktury dla cyklistów pozwala mieć nadzieję, że nasze metropolie zaczną w końcu rywalizować z tymi z Europy i reszty świata. „Rowerowe” budżety w największych miastach potrafią dobić 100 mln zł, a zwykle sięgają kilkudziesięciu. Wydłużają się trasy, zarówno pozwalające przecinać centrum, ale i prowadzące po obrzeżach. W szlaki inwestują regiony.

To wzmożenie to klarowne odczytanie oczekiwań i zainteresowań mieszkańców. Niewątpliwie trend będzie się dalej rozwijać i obok komunikacji miejskiej będzie jednym z największych zmartwień każdego włodarza ratusza.

Nie trzeba być maniakalnym wyznawcą rowerowej religii, by gołym okiem dostrzec trend: popularny jednoślad, kiedyś lekceważony jako zabawka dla dzieci i młodzieży czy ostatnia deska ratunku w przypadku awarii samochodu, dziś staje się podstawowym środkiem transportu w zatłoczonych miastach. Ba, dowodem odpowiedzialności i społecznego zaangażowania swojego właściciela, modnym gadżetem, atrybutem prestiżu i stylu – jak niegdyś dobry zegarek czy telefon topowej firmy.

Tylko w 2019 r., a więc w ostatnim roku przed pandemią, Europejczycy kupili 22 mln rowerów. I to pomimo faktu, że praktycznie w każdej większej metropolii na kontynencie funkcjonuje jakiś rodzaj systemu roweru miejskiego, a i w poprzednich latach przecież rowery też sprzedawały się całkiem nieźle. W analizach ekspertów Allied Market Research można było wkrótce później znaleźć szacunki, z których wynikało, że tuż przed uderzeniem koronawirusa wartość rynku tych jednośladów sięgnęła ponad 20 mld dol. rocznie. Z perspektywą dynamicznego wzrostu do przeszło 28,6 mld dol. w 2027 r.

Pozostało 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Rowerem przez Polskę
Szczyt rowerowy po raz czwarty
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Rowerem przez Polskę
Start czwartej edycji Polish Bicycle Summit
Rowerem przez Polskę
Zapraszamy na czwartą edycję „Polish Bicycle Summit"
Rowerem przez Polskę
Ruszyła rozgrzewka przed rowerowymi zmaganiami miast
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Rowerem przez Polskę
Zbliża się wiosna, miejskie jednoślady masowo wracają na ulice