Czemu ma to służyć?
Czym może się zakończyć dla samorządów?
Myślę, że trzeba do tego dołożyć krążące plotki, że ma być
wydłużona kadencja samorządów i wybory zamiast w 2023 miałyby się odbyć w 2024
roku. Sądzę, że to jest cyniczne celowe działanie. Kolejny chudy rok dla
samorządów. Bo jak samorządowcy, którzy są dzisiaj popularni w swoich lokalnych
wspólnotach, mają po raz kolejny zdobyć zaufanie mieszkańców, kiedy będą lata
chude? Wydaje się, że to naprawdę przemyślana taktyka, mająca osłabić lokalnych
liderów, którzy w większości nie sympatyzują z obecnym rządem.
Kilka dni temu znani
samorządowcy spotkali się z liderami partii opozycyjnych i apelowali, aby
partie opozycyjne dogadały się w sprawie wspólnej listy, by w ten sposób
powstrzymać destrukcję naszego kraju. Pani zdaniem to słuszna koncepcja?
To jest jeden z postulatów, pewnie słuszny. Pamiętajmy, że u
nas rządzi metoda przeliczania głosów w wyborach sejmowych według D’Hondta,
czyli silniejszy bierze więcej. To może być dla nas premia za solidarność i
współpracę.
Natomiast kluczowe jest to, że mamy realny program. Ruch
Samorządowy, podczas zjednoczenia w grudniu, przedstawił sześć ważnych
postulatów. Dotyczyły ochrony środowiska, ochrony klimatu, zdrowia, edukacji,
finansów samorządu. Chodzi nam o to, żeby Rzeczpospolita Polska mogła rozwijać
się równomiernie.
Pani zdaniem rozpoznawalni
samorządowcy powinni startować do Sejmu, Senatu?
Myślę, że to jest indywidualna decyzja każdego z nas. Manewr
ze zmianą terminu wyborów samorządowych, docierający w formie pogłosek z
Nowogrodzkiej, ma służyć także temu, żeby samorządowców zniechęcić.
Dziś mi, jako obywatelce Rzeczypospolitej Polskiej – kraju,
który odniósł największy sukces po przemianach z systemu komunistycznego na
wolnorynkowy, kraju, który miał silną pozycję w UE – bardzo zależy na tym, żeby
zaprzestać destrukcji państwa.
Jesteśmy coraz bardziej skłóceni jako społeczeństwo, a na
arenie międzynarodowej już nikt się z nami nie liczy. Ktokolwiek dokona zmiany
na szczytach władzy i będzie umiał zatrzymać tę destrukcję – będzie miał moje
wsparcie.
A pani sama
zastanawiała się nad startem w wyborach do parlamentu?
Jestem samorządowcem i to już z nie najkrótszym stażem, bo
od 2010 roku byłam radną. Umawiałam się z gdańszczanami na dłuższą współpracę.
W przyszłych wyborach, jeśli okoliczności będą sprzyjające, chcę startować w
wyborach na prezydenta Gdańska.
Połowa stycznia to
dla Gdańska i dla pani trudny czas, bo mija kolejna rocznica zabójstwa
prezydenta Pawła Adamowicza. Myśli pani, że w procesie sądowym dowiemy się, co
kierowało Stefanem W. w momencie tej zbrodni?
Rodzina, bliscy pana prezydenta, my, gdańszczanie, ale chyba
również cała Polska, bo zbrodnia wydarzyła się na naszych oczach, oczekujemy
prawdy w tej sprawie.
Jednak jak dowiadujemy
się z ostatniej rozmowy w „Rzeczpospolitej” z posłem Piotrem Adamowiczem,
bratem prezydenta, to jeden z sędziów w składzie sędziowskim, który ma sądzić
oskarżonego, jest sędzią powołanym przez neo-KRS. Myślę, że to jest duży
kłopot, bo każdy będzie mógł taki przewód sądowy podważyć, a poznanie prawdy,
niestety, oddala się przez to.
Co z dziedzictwa
prezydenta Adamowicza jest dziś dla Gdańska najważniejsze?
Wskazałabym cechy, na
których budujemy naszą codzienną pracę, politykę – otwartość i solidarność.
Można ten system wartości przełożyć na każdą dziedzinę życia, nie tylko
politykę społeczną, ale również klimatyczną, ekonomiczną, gospodarczą. Staje mi
przed oczami pan prezydent w geście otwartości, z otwartymi ramionami,
ciekawością drugiego człowieka. I myślę, że nasze miasto nadal takie jest.