Reklama

Burmistrz Zakopanego: Chcę, by miasto było prestiżowym kurortem

Zakopane stoi przed widmem paraliżu inwestycyjnego – mówi burmistrz Łukasz Filipowicz. Ostrzega, że miasto jest już przeinwestowane, a bez planu ogólnego nie będzie można wydawać warunków zabudowy. Rozmawiamy też o turystyfikacji, wizji rozwoju i o tym, czym ma być Zakopane.

Publikacja: 07.12.2025 11:06

Łukasz Filipowicz, burmistrz Zakopanego

Łukasz Filipowicz, burmistrz Zakopanego

Foto: UM Zakopane

Panie burmistrzu, zacznijmy od najważniejszego. Mówił pan ostatnio kilka razy, że jeśli nic się nie zmieni, to w przyszłym roku Zakopane czeka paraliż inwestycyjny. O co dokładnie chodzi?

Rzeczywiście, może dojść do paraliżu inwestycyjnego. Mamy w Zakopanem ten sam problem, co wiele gmin w Polsce: plan ogólny. Z 33 obowiązujących u nas planów dwa zostały uchylone przez sąd i już nie obowiązują. Na tych obszarach wydajemy dziś tzw. „wuzetki”, czyli warunki zabudowy, które przygotowuje urząd miasta. Ale w 2026 r. wygasa studium z 1999 r. I jeśli do tego czasu nie uchwalimy planu ogólnego, to zwyczajnie nie będziemy mieli podstawy prawnej, żeby dalej te wuzetki wydawać.

Zdążą państwo?

Rada Miasta wreszcie, po wielu staraniach, przyjęła uchwałę intencjonalną dotyczącą planu Kościeliska. Tam było naprawdę dużo kontrowersji. Wiele terenów zostało wpisanych niezgodnie z tym, na co mieszkańcy dostali wcześniej wuzetki. Dlatego te działki, które mają już warunki zabudowy, wyłączyliśmy z tego planu – tak, żeby uniknąć sporów i „wyczyścić” sytuację. Taki projekt uchwały przedstawiliśmy Radzie, żeby ochronić pozostałe tereny przed paraliżem. Bo naprawdę o tym tutaj mówimy.

Jeżeli nie uda się uchwalić ani planu dla Kościeliska, ani dla Zakopianki, a jednocześnie nie będzie gotowy plan ogólny i wygaśnie studium, to na tych obszarach czeka nas paraliż inwestycyjny. Mieszkańcy i inwestorzy nie będą mogli niczego budować, przebudowywać ani rozpoczynać nowych inwestycji.

I tu przechodzimy do zasadniczej kwestii: Jaka jest pana wizja miasta i jego rozwoju? Pytania o plan miejscowy są w gruncie rzeczy pytaniami o przyszłość. Jak pan widzi Zakopane w perspektywie pięciu, może dziesięciu lat? W jakim kierunku miasto ma iść? I co z deweloperami? Wspominał pan krytycznie, że ich inwestycji jest za dużo.

Za dużo. Miasto jest już dziś mocno przeinwestowane, a i tak mamy sporo terenów budowlanych, które są gotowe do zabudowy od zaraz. Jeśli mówimy o uruchamianiu kolejnych działek, to nie mówimy już o „drugim Zakopanem”, tylko wręcz o „trzecim mieście”. I szczerze mówiąc, nie jestem pewien, czy Zakopane jest w stanie to udźwignąć.

Ja chciałbym, żeby Zakopane było prestiżowym kurortem. Miastem z drewnianą zabudową, z folklorem, z architekturą, dla której ludzie tu przyjeżdżają. Żeby dało się poczuć klimat gór. A blokowiska na pewno w tym nie pomagają. Mam nadzieję, że planiści też to widzą i że będziemy iść w tym kierunku.

Reklama
Reklama

Oczywiście – jakieś tereny trzeba będzie uruchamiać, bo miasto musi się rozwijać. Tylko musi robić to mądrze. Uważam, że powinniśmy stawiać na zabudowę niską, mało intensywną. Na domy góralskie, na styl zakopiański, na lokalne elementy. Nie wszystko musi być z drewna, ale drewno, kamień – to są nasze materiały. Chciałbym, żeby inwestorzy z nich korzystali, żeby to miasto po prostu wyglądało.

Jesteśmy już częściowo „skażeni” tą deweloperką, ale myślę, że da się jeszcze sporo uratować. Bo jeśli pozwolimy na taki niekontrolowany rozwój, jaki umożliwiły plany sprzed piętnastu lat, to skończymy z tym, co już dziś widać. A czy chcemy takiego Zakopanego? Szczerze wątpię.

Czytaj więcej

Rekordowa frekwencja Forum Samorządowego w Zakopanem

Ma pan jakieś doświadczenia albo rozmowy z innymi burmistrzami i prezydentami na temat tego, jak zatrzymać nadmierną deweloperkę? Pytam też dlatego, że sam jestem z Krakowa i – powiedzmy sobie szczerze – wszyscy widzą, jak tam to wygląda.

To jest tak, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Z perspektywy Zakopanego czy Krakowa faktycznie mamy poczucie, że deweloperka nas zalewa. Ale rozmawiam też z burmistrzami i wójtami, którzy są wręcz zadowoleni, że takie inwestycje powstają, bo dają im konkretne dochody do budżetu. U nas jest inaczej. Zakopane jest już mocno doinwestowane, a w niektórych rejonach wręcz przeinwestowane. Dlatego musimy podchodzić do tego bardzo ostrożnie. Presja inwestycyjna jest tutaj ogromna – zdecydowanie większa niż w gminach wokół Krakowa.

To zresztą oczywiste. Teren jest ograniczony, specyficzny, a każdy metr kosztuje ogromne pieniądze. Dlatego deweloperzy liczą te metry bardzo skrupulatnie. Ja to nazywam „świętym PUM-em”, bo wszyscy tu patrzą właśnie na to: ile powierzchni użytkowej mieszkalnej da się „wycisnąć” z każdego metra działki. I dlatego musimy być podwójnie ostrożni.

Uważam, że zabudowa, którą będziemy dopuszczać w planach, musi być racjonalna i musi współgrać z sąsiedztwem. Dziś plany pozwalają na zabudowanie około 40–50 proc. działki w średnich częściach miasta. Na papierze wygląda to niewinnie, ale w terenie oznacza ogromne, dominujące budynki.

Reklama
Reklama

A jeśli przyjęlibyśmy, że zabudować można 15–20 proc., to nadal powstaną fajne, sensowne domy – zgodne z naszą kulturą i lokalnym budownictwem – ale będą dużo mniej intensywne. Nie będą tak agresywne w przestrzeni, bardziej wtopią się w krajobraz. A mniejsza skala zabudowy powoduje, że możemy uwolnić więcej terenów, bez niszczenia charakteru Zakopanego.

Kończąc ten wątek: czy czuje pan w tym wszystkim wsparcie mieszkańców?

To jest bardzo trudne pytanie. Mieszkańcy mówią: „róbcie”, ale jednocześnie często dodają: „byle nie u mnie”. My chcemy porządku i ładu przestrzennego, a w praktyce wygląda to tak, że ktoś chciałby postawić sobie „wieżowiec”, ale u sąsiada widzieć zieleń. To jest ta sama zasada: każdy chce budować u siebie, a u sąsiada mieć ciszę i przestrzeń. Każdy chce też mieć drogę czy infrastrukturę, ale najlepiej nie na swojej działce. I to nie jest problem tylko Zakopanego – ale u nas jest bardzo wyraźny, bo ziemia ma ogromną wartość.

Tu metr potrafi kosztować trzy–cztery tysiące złotych. W wielu miejscach w Polsce tyle nie kosztuje nawet ar. To powoduje, że presja i emocje są dużo większe. Natomiast widzę, że świadomość mieszkańców rośnie. Coraz więcej osób rozumie, że chcemy Zakopanego z klimatem, z urokiem, z lokalnym budownictwem – a nie miasta, które straci swoją tożsamość.

Jeszcze jedno pytanie, już poza wątkiem tylko deweloperki, bo to temat rzeka – moglibyśmy o tym rozmawiać godzinami. Chodzi o Krupówki i szerzej o klimat turystyczny Zakopanego. Wiele osób, które tu przyjeżdżają, mówi wprost: jest za dużo turystycznego kiczu. Czy pan też ma takie poczucie? I jeśli tak – czy chce pan to zmienić?

Tutaj bym już zaczął polemizować. Faktycznie, w 2014 r. – dzięki pracy wielu stowarzyszeń i organizacji, w których też brałem udział jako radny – wprowadziliśmy park kulturowy Krupówki. I wtedy Krupówki naprawdę zaczęły wyglądać dużo lepiej. Jak ktoś zobaczy stare zdjęcia, to różnica była ogromna. Później przez kolejne dziesięć lat to zostało mocno zaniedbane. A odkąd jestem burmistrzem, czyli od półtora roku, kładziemy ogromny nacisk właśnie na Krupówki. I widać to gołym okiem – wyglądają dziś zdecydowanie lepiej.

Czytaj więcej

Kraków jak Barcelona? Wkrótce do Sejmu może trafić ustawa o opłacie turystycznej

Wystarczająco dobrze?

Oczywiście, można mówić, że są galerie, że są budynki niepasujące do charakteru miasta. Zgadzam się: niektóre są zwyczajnie przeskalowane. Ale z drugiej strony, jeśli spojrzymy na to trochę szerzej, to Krupówki pokazują w soczewce, jak Zakopane się rozwijało. Mamy tam i stare, góralskie domki, i nowe galerie. I ja nie będę udawał – te galerie naprawdę nie do końca pasują do górskiego miasteczka. Ale są efektem decyzji sprzed lat, których dziś już nie cofniemy.

Reklama
Reklama

Natomiast o same Krupówki dbamy. Chcemy, żeby to był taki salon Zakopanego. I tego kiczu jest coraz mniej. Owszem, zdarzają się przebierańcy, zdarzają się różne wybryki, ale jest tego coraz mniej. Muszę też pochwalić naszych przedsiębiorców – oni rozumieją, że trzeba się dostosować. Jeśli wszyscy są traktowani równo, to chętnie przestrzegają przepisów i sami dbają o wizerunek ulicy.

To jest tak naprawdę pytanie o turystyfikację. Dotyczy np. Krakowa. Ja się cieszę jako krakus, że miasto jest tak popularne, pan jako burmistrz Zakopanego też musi się cieszyć, że przyjeżdżają tu ludzie z całego świata. Wielu samorządowców pytam o jedno: jak realnie znaleźć balans między rozwojem i napływem turystów, infrastrukturą dla nich, a zachowaniem klimatu miasta? To dotyczy setek miejsc w Polsce – dużych, średnich, małych. Gdzie jest ten złoty środek?

Złoty środek jest bardzo trudno znaleźć. Każde miasto ma swoją specyfikę. W Krakowie jest inaczej, w Sopocie inaczej, a Zakopane ma swoje prawa. U nas 90 proc. ludzi żyje z turystyki. Mieszkańcy to rozumieją – choć na co dzień widzą też uciążliwości związane z natężeniem ruchu – ale wiedzą, że te chodniki, ławki w parkach, ta cała infrastruktura, to wszystko jest zbudowane dzięki turystom. My nie mamy przemysłu ani innych źródeł dochodu. Jesteśmy miastem turystycznym i tylko w tym kierunku możemy się rozwijać. No nie otworzymy przecież huty ani fabryki w Zakopanem. Rozumiem, że ruch turystyczny bywa uciążliwy, ale ogrom mieszkańców z niego żyje. Dlatego musimy dbać o to, żeby turysta tu przyjeżdżał, żeby nasi goście czuli się dobrze. A potem przychodzą takie momenty jak listopad – niski sezon – i wtedy miasto wraca do swojej skali, do tych 25 tysięcy mieszkańców. Ale w sezonie mamy nawet 250 tysięcy ludzi. I domyślam się, że dla wielu to trudne.

A co pan o tym sądzi, też jako mieszkaniec miasta?

Ja sam jestem do tego przyzwyczajony – całe życie pracowałem w turystyce, te niedogodności mnie nie „ruszają”, bo wiem, że tak musi być. Proszę zobaczyć: Warszawa nie jest miastem turystycznym, a ludzie też dojeżdżają do pracy półtorej godziny w jedną stronę i nikt się z tym szczególnie nie spiera. Tak po prostu jest. Natomiast faktycznie pojawia się u nas coś, co można porównać do „efektu Wenecji”. Rdzenni mieszkańcy uciekają z Zakopanego do Nowego Targu – bo tam mieszkania są tańsze, życie jest tańsze, łatwiej coś kupić, łatwiej zorganizować życie rodzinne. I to jest dla nas sygnał. Dlatego – wracając do początku naszej rozmowy i planu ogólnego – chcemy zadbać o to, żeby w Zakopanem były tereny pod zwykłe, normalne budownictwo dla mieszkańców. Żeby powstały takie „sypialnie”, miejsca, gdzie ludzie z Zakopanego będą mogli żyć i rozwijać się, nie uciekać z miasta.

Co było dla pana największym wyzwaniem od objęcia urzędu w 2024 r., a co uważa pan za największy dotychczasowy sukces?

Największym wyzwaniem był na pewno budżet. Jak w większości samorządów – doprowadzony do sporego kryzysu. Wszystkie inwestycje, które dziś robimy, są inwestycjami deficytowymi. Ale to temat na dwugodzinną rozmowę, więc mówię tylko w skrócie.

A co się udało? Na pewno coś, czego mieszkańcy potrzebowali od wielu, wielu lat, a nikt wcześniej się za to nie zabrał – przedszkole i żłobek. W półtora roku jesteśmy już na drugiej płycie, budowa idzie ekspresowo i w przyszłym roku przedszkole będzie gotowe. Zaczynaliśmy od zera: bez dokumentacji, bez projektów. Teraz żłobek powstaje, mamy zapewnione dofinansowania i to się po prostu dzieje.

Reklama
Reklama

Włożyliśmy też ogromne pieniądze w oświatę – prawie 60 mln zł. W tym roku realizujemy sale sportowe dla dzieciaków, o których mówiło się latami. Dosłownie latami. A dziś te sale już się budują, koparki stoją w terenie i prace idą pełną parą.

Dwukadencyjność w samorządach: jest pan za czy przeciw? Powinna zostać utrzymana czy zniesiona?

Uważam, że dwukadencyjność powinna obowiązywać, ale wszystkich. Od sołtysa, przez radnych, burmistrzów i wójtów, aż po prezydenta państwa, posłów i całą politykę. Wtedy byłoby uczciwie. Każdy wiedziałby, że ma dziesięć lat pracy i koniec – dziękujemy bardzo. „Zawód polityk” to moim zdaniem nic dobrego. Natomiast to, co mamy teraz, jest zwyczajnie krzywdzące. Bo dlaczego ma cierpieć wójt czy burmistrz, który rządzi trzydzieści lat, mieszkańcy go lubią i ciągle wybierają? Gdyby był zły, to już dawno by go zmienili. A posłowie, parlamentarzyści? Z całym szacunkiem – są tacy, którzy są w Sejmie od pierwszej kadencji. Są tacy, którzy są tam, bo chcą pracować i są bardzo pomocni. Ale są też tacy, którzy po prostu „są, bo są”.

Czytaj więcej

Prof. Jarosław Flis: Wiceburmistrzowie kibicują przymusowej dwukadencyjności

Na koniec pytanie o referendum. Akcja referendalna w Zakopanem się nie udała. Skąd się w ogóle wzięła i jakie ma pan dziś wnioski czy przemyślenia? Czy widzi pan z tego jakieś konsekwencje – polityczne, zarządcze?

Ja referendum się nigdy nie bałem, bo bardzo szanuję demokrację. Mam też ten komfort, że ja nie muszę być burmistrzem – mam co robić i z czego żyć. A bycie burmistrzem kosztuje mnie naprawdę dużo wyrzeczeń. Natomiast nie o to chodzi. Ja chcę to robić, mamy wizję miasta i po to startowaliśmy w wyborach – żeby to miasto zmieniać.

Co do referendum: była to inicjatywa pewnej grupy ludzi niepocieszonych wynikiem wyborów. Ja o referendum słyszałem już dwa–trzy dni po głosowaniu. Jeden z byłych radnych, z konkretnego klubu, zadzwonił do mnie wieczorem i od razu zaczął mnie referendum straszyć. Więc ja się tego spodziewałem od samego początku.

Reklama
Reklama

To była akcja typowo polityczna. Oczywiście dołączyło do niej sporo osób niezadowolonych z naszych decyzji – głównie budżetowych. A my, żeby wyprowadzić miasto z kryzysu finansowego, musimy podejmować decyzje niepopularne. Niestety, tak to właśnie działa.

Kryzys budżetowy? W mieście takim jak Zakopane, do którego przyjeżdżają tłumy turystów? Jak to w ogóle możliwe?

To proste. Jeśli przez wiele lat robi się inwestycje deficytowe, żadna z nich nie zarabia, do wszystkiego trzeba dokładać, wszystkim trzeba rozdawać, a podatków nie podnosić – to musi powstać kryzys. Dzisiaj jesteśmy w sytuacji, w której spłacamy kredyt kredytem. Na same odsetki potrzebujemy już 6 mln zł rocznie, a za chwilę będzie to 9 mln zł. To oznacza, że nasi przedsiębiorcy będą pracować wyłącznie na banki. Nie możemy do tego dopuścić.

 

Okiem samorządowca
Paweł Gulewski, prezydent Torunia: Luka oświatowa cały czas rośnie
Okiem samorządowca
Wójt Gródka: Firmy przy granicy wracają powoli do życia
Okiem samorządowca
Prezydent Gdańska: W programie ochrony ludności kluczowa jest edukacja mieszkańców
Okiem samorządowca
Marek Woźniak: Chcemy tworzyć sieć miejsc ochrony ludności
Materiał Promocyjny
Startupy poszukiwane — dołącz do Platform startowych w Polsce Wschodniej i zyskaj nowe możliwości!
Okiem samorządowca
Jacek Sutryk: W obronności warto szukać inwestycji typu „dual use”
Materiał Promocyjny
Jak rozwiązać problem rosnącej góry ubrań
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama