Na początku działał jako instytucja impresaryjna w gmachu urzędu wojewódzkiego. Pierwszą własną premierą było rok później „Wesele”. Reżyser Aleksander Berlin zaprosił do niego kilku aktorów gościnnie, m.in. Jolantę Lothe, Józefa Nowaka, Jana Ciecierskiego i Ryszarda Pietruskiego. Uhonorowaniem patrona sceny była premiera „Drogi do Czarnolasu” wystawiona już ze stałym zespołem. Dyrekcję teatru objął wówczas Zygmunt Wojdan.
Postanowił on wystawiać głównie rodzime dramaty dające możliwość rozmowy o sprawach narodowych i społecznych. Stąd po „Weselu” Wyspiańskiego, „Horsztyński” i „Kordian” Słowackiego, „Szewcy” Witkacego. Dramat współczesny reprezentowały sztuki Sławomira Mrożka: „Karol”, „Zabawa”, „Drugie danie”, „Emigranci”, „Szczęśliwe wydarzenie”, „Policja”. Był Iredyński – „Dacza” i „Okno”, Grochowiak – „Król IV” i „Szachy” i był „Mein Kampf” Taboriego.
Repertuar uzupełniały wodewile. Sukces artystyczny i frekwencyjny odniosły spektakle prapremierowe: „Sztukmistrz z Lublina” Singera, „Gałązka rozmarynu” Nowakowskiego, „Miłość czyli życie, śmierć i zmartwychwstanie zaśpiewane, wypłakane i w niebo wzięte przez Edwarda Stachurę”.
Pod rękę z Gombrowiczem
Po trzyletniej dyrekcji Wojdana rewolucyjna dla Radomia okazała się era Wojciecha Kępczyńskiego.
– Kiedy wygrałem konkurs na stanowisko dyrektora teatru w Radomiu, postanowiłem nadać tej placówce nowe oblicze. Nie chciałem, by był to teatr lektur przeplatanych farsami. Zamarzyłem, by Radom stał się ośrodkiem Gombrowiczowskim – wspominał w „Rzeczpospolitej” Kępczyński. – Pomysł wydawał się szalony, ale pasjonujący. Nie zraziło mnie nawet to, że sam Gombrowicz urodzony w Małoszycach pod Opatowem pisał w „Dzienniku”, że „Radom jest brzydki nawet o zachodzie słońca”. Wiedziałem, że festiwal zdobędzie odpowiednią rangę, jeśli uda mi się zaprosić Ritę Gombrowicz. Wielka dama przyjęła nasze zaproszenie, choć, jak sama potem przyznała, „nie wiedziała nic zarówno o Radomiu, jak i Wojciechu Kępczyńskim”. Do dziś jesteśmy w przyjaźni”.