Rz: Większość sportowców w pańskim wieku jest już na emeryturze albo się do niej szykuje. A pan marzy o olimpijskim debiucie w Tokio…
Tomasz Sypniewski, 34 lata: Pragnienie pojawiło się trzy lata temu z dnia na dzień. Jako osoba wierząca, myślę, że to jakiś głos od Boga. Ze sportem jestem związany od ponad 25 lat. Uprawiałem wiele dyscyplin, w każdej z nich starałem się być jak najlepszy.
Zna pan przypadki ludzi, którzy olimpijski debiut zaliczyli w tak późnym wieku?
Szukałem w internecie osób, które w środowisku sportowym są nazywane „late bloomers”. Ale większość z nich zaczynała poważną karierę, mając 17–20 lat, a nie 30. Słyszałem natomiast o jakimś amerykańskim multimilionerze, który zapragnął pojechać na igrzyska. Nie wiem, czy wynikało to jednak z pasji, miłości do sportu. Chciał to po prostu sobie kupić. Żeby było łatwiej, przyjął obywatelstwo jakiegoś ciepłego kraju, wybrał sport zimowy, trenował dwa czy trzy lata narciarstwo klasyczne, a i tak mu się nie powiodło. Ja wierzę, że jeśli się kocha to, co robi, jest to możliwe. Ale pewności, że się uda, oczywiście nie mam.
Ponad pół wieku temu Polskę na igrzyskach reprezentował chodziarz Mieczysław Rutyna. W 1963 roku wyjechał na stałe do USA, opłacał przygotowania z własnej kieszeni i rok później wystartował w Tokio – w wieku 33 lat. Potem pojechał jeszcze na igrzyska w Meksyku.