Na pozycję festiwalu pracuje się 10, 15 lat. Nie mogę pominąć faktu, że od kilku lat jestem członkiem pięcioosobowego zarządu Stowarzyszenia Festiwali Europejskich, które zrzesza 100 największych festiwali na naszym kontynencie. Z tym wiąże się bardzo dużo aktywności zawodowych. A jeśli chodzi o międzynarodowy kontekst Open’era – tydzień, w którym się odbywa, jest najbardziej gorący pod względy nagromadzenia festiwali. Dzięki temu, że z ich organizatorami znamy się i lubimy, współpraca jest owocna i korzystna dla wszystkich. Tylko elitarna grupa festiwali może sobie pozwolić na zaproszenie największych gwiazd z największymi honorariami. To nie jest duża grupa i musimy współpracować, żeby wpisać się w kalendarz gwiazdy, a ona zgrać swoje terminy z nami. My, organizatorzy największych festiwali, rozmawiając na temat przyjazdu Bruno Marsa, nie możemy liczyć na wsparcie mniejszych partnerów, bo ich na to nie stać. Musimy pamiętać, że Mars jest jednym z najdroższych artystów na świecie. Płaci się za niego miliony. Trzeba mieć bardzo dużą widownię, żeby unieść ciężar jego honorarium. Mam na myśli Roskilde, Rock Werchter, Glastonbury, Leeds, lizbońskie Rock in Rio. Mówimy o imprezach, które mogą liczyć na minimum 60 tysięcy uczestników. Dlatego Mars przyjeżdża do Europy na cztery koncerty festiwalowe, w tym Open’era, oraz kilka koncertów stadionowych. Na marginesie dodam, że w tym roku pobijemy rekord, jeśli chodzi o wydatki na honoraria. Na szczęście zaowocuje to największą frekwencją w historii.
Czy jako organizator jednego z największych europejskich festiwali ma pan jeszcze problem z zaproszeniem największych gwiazd, jeśli chodzi o kalendarz i finanse?
Honoraria nieustannie rosną. Zdobyta pozycja zawsze festiwalowi pomaga, a jednocześnie bardzo trudne jest dopasowanie się do międzynarodowej dostępności artysty, zgranie kalendarza, trasy przejazdu. Jeżeli zaprzyjaźniony festiwal mamy koło Brukseli, to łatwo występującego tam artystę skomunikować z Gdynią. W przypadku Bruno Marsa nie bez znaczenia jest to, że jego produkcja jest przewożona na 15 ciężarówkach. To największa produkcja w naszej historii. Logistyka bywa skomplikowana. Od nas tiry jadą do Glasgow. To wymaga czasu.
Kiedyś Open’er – który zaprasza również teatry, w tym publiczne i narodowe, a także organizuje wystawy – mógł liczyć na dotacje rządowe. W tym roku oferuje widzom słynne „Wesele” Jana Klaty z Narodowego Starego Teatru. To bardzo drogi spektakl z wieloosobową gwiazdorską obsadą. Jak to wszystko się kalkuluje?
Wsparcie rządowe na teatr mieliśmy tylko raz. Zasada jest prosta: ludzie kupują bilety na koncerty, a teatr i wystawy są bonusem. Zarabiamy na muzyce, żeby pokazać tak zwaną sztukę wysoką. Umożliwiamy ludziom dostęp do niej, w tym wielu osobom spoza metropolii. W związku z tym trudno mówić o ekonomicznym bilansie inaczej niż jako formie naszych dopłat do prezentacji. Również dlatego, że „Wesele” jest jednym z najdroższych obecnie spektakli. Prawda jest taka, że prezentacja najlepszych spektakli tworzy wyjątkowość Open’era w skali światowej, z czego się bardzo cieszę. Żaden inny duży festiwal na świecie nie wydaje pieniędzy na teatr i wystawy. Ale festiwale są emanacją charakterów ich organizatorów. Pełnimy misję kulturotwórczą. Dorobiliśmy się publiczności, która ceni sobie teatr i sztuki wizualne, naprawdę budujemy miasto sztuki. Sala naszego teatru jest pełna, pawilony wystawiennicze też. W tym roku będą trzy teatry z trzema spektaklami, kino i dwa muzea. Razem z Muzeum Sztuki Nowoczesnej przygotujemy wystawę dialogującą ze stuleciem odzyskania niepodległości. Drugą wystawę organizujemy razem z gdyńskim Muzeum Emigracji, które jest świetną wizytówką Gdyni. O tym muzeum się mówi. Dodam jeszcze, że pokazanie „Wesela” to jest również nasz wkład w stulecie odzyskania niepodległości przez Polskę.