Samorządowe inwestycje w zeszłym roku mocno rozczarowały. Zamiast zapowiadanych 52 mld zł, co byłoby podwojeniem wydatków z 2016 r., skończyło się na 35 mld zł, czyli o 34 proc. więcej – wynika z danych ostatnio przedstawionych przez resort finansów.
Lokalne władze różnie tłumaczą taką realizację swoich zamierzeń. – Mamy – przykładowo – problem z wydłużaniem procedur uzgodnieniowych – mówi Piotr Husejko, dyrektor wydziału budżetu i controllingu w Poznaniu. Chodzi zarówno o uzgodnienia przy uzyskiwaniu różnych decyzji, zgód i opinii administracyjnych, jak i takich, które wynikają z konsultacji społecznych i protestów mieszkańców. Poznań wydał na inwestycje w zeszłym roku ok. 440 mln zł z planowanych 690 mln zł.
– Opóźnienia wynikają również z problemów z rozpoczęciem wypłat z nowej perspektywy unijnej – zaznacza Piotr Tomaszewski, skarbnik Bydgoszczy. Miasto zrealizowało plan inwestycyjny w 50 proc. Do tego dochodzi szereg naturalnych, a trudnych do przewidzenia okoliczności, np. zła pogoda, konieczność zmiany projektów itp.
Ale najważniejszy, pojawiający się w prawie wszystkich samorządach problem dotyczy rynku usług budowlanych. Splot różnych okoliczności spowodował, że nagle w górę wystrzeliły ceny materiałów budowlanych i koszty pracy w tym sektorze. Tym samym do samorządowych przetargów zgłasza się mniej chętnych lub nawet nie ma nikogo chętnego, jeśli budżet projektu jest zdaniem wykonawców zbyt niski. Często wykonawcy proponują wyższe ceny niż wartość kosztorysowa inwestycji.