Rz: Myśli pan, że samorządy nie zdają sobie sprawy ze swojej trudnej sytuacji?
Przemysław Śleszyński: Samorządowcy oczywiście doskonale wiedzą, co się u nich dzieje. Ale nie zawsze zadają sobie sprawę, jak dużym zagrożeniem jest to tracenie bazy ekonomicznej i potencjału ludnościowego. Na szczęście są pewne możliwości łagodzenia skutków tych procesów i my je proponujemy. To kwestie związane z lepszą organizacją różnych systemów dostępności przestrzennej, lokalizacji nowych inwestycji czy prowadzeniem takiej polityki rozwojowej, by osoby z obszarów o złej strukturze osadniczej w regionach rolniczych, zapóźnionych, peryferyjnych nie przenosiły się od razu do Warszawy czy za granicę, ale w pierwszej kolejności właśnie do średnich miast.
Depopulacja, migracja wewnętrzna bardzo silnie dotyka także małych miasteczek czy wsi. Dlaczego państwo ma wspierać średnie miasta?
Bo dla różnych jednostek osadniczych różne są konsekwencje depopulacji. Miasta średnie powinny być niezwykle ważnym szczeblem pośrednim między największymi ośrodkami, w tym metropoliami takimi jak Warszawa czy Trójmiasto, a regionami słabo zurbanizowanymi. Przykładowo nie możemy dojeżdżać do pracy i usług tylko do miast obecnie wojewódzkich. Jeśli miasta średnie upadną, to będzie to katastrofa w ich regionach, bo wówczas różnice wewnątrzregionalne między stolicami województw a peryferiami pogłębią się jeszcze bardziej. Ale wracając do tych mniejszych miast i zwłaszcza wsi. Na Podlasiu czy Mazowszu są miejscowości, gdzie zostało 50 czy 100 mieszkańców, a większość z nich jest w wieku poprodukcyjnym lub późnym produkcyjnym. Wraz z upływem czasu ta struktura demograficzna będzie się jeszcze pogarszać i choć trudno to dzisiaj sobie wyobrazić, zostaną tam sami starzy ludzie.
I wioska zniknie…