Przy powiatach niewiele się zmienia. Pozostał ustrój, gdzie wybory starosty są pośrednie. Zmieniło się, niekoniecznie racjonalnie, ograniczenie możliwości startowania równocześnie np. na wójta i do powiatu. To eliminuje sporą grupę osób aktywnych społecznie, z określoną wiedzą i doświadczeniem.
Najbardziej efektywny wiek, żeby zostać burmistrzem, wójtem, to 30–35, może 40 lat. 35-latek startuje, wygrywa, urzęduje dwie kadencje. Ma 45 lat i co dalej? Otwieram ustawę o ograniczeniu prowadzenia działalności gospodarczej przez osoby pełniące funkcje publiczne i okazuje się, że u siebie w gminie, nawet w mieście powiatowym, taki człowiek nie ma prawa żyć. 45-letni, wykształcony, doświadczony i zaangażowany człowiek. Ustawa zabrania mu właściwie gdziekolwiek podjąć pracę.
Już u nas, w Małopolsce, odwołano hurtem wszystkich komendantów powiatowej i państwowej straży pożarnej bez względu na wiek. Większość z nich załapała się na emeryturę. Polskę stać, żeby tacy ludzie szli w odstawkę?
Dużo ludzi mogłoby zasiadać w radzie powiatu, ale nie chcą, żeby im ktoś grzebał w portfelu. Dziękują, bo wymagane są oświadczenia majątkowe. Na prowincji wszystkie pisemka czy portale internetowe co najmniej dwa–trzy razy w roku publikują, ile to ma wójt, burmistrz czy radny.
Teraz dojdzie jeszcze bibliotekarka.
Dojdzie też dramat z komisjami orzekającymi o niepełnosprawności. Ktoś sobie wymyślił, że wszyscy: lekarz, psycholog, socjolog, pracownik społeczny, którzy są w komisji orzekającej, muszą składać oświadczenia majątkowe. Nie ma piękniejszego uczucia niż bezinteresowna zawiść. Zobaczycie panowie, co się będzie działo z zamówieniami publicznymi, jeżeli te przepisy przejdą. Każdy, kto dotyka zamówień publicznych, np. opracowując na zlecenie specyfikację istotnych warunków zamówienia, będzie musiał składać oświadczenia majątkowe.
Rozumiem, że starosta powinien je składać, wójt i burmistrz też. Wyżsi urzędnicy wydający decyzje są również poza dyskusją. Ale radny?
Zostańmy przy finansach, ale w większej skali: jak wyglądają finanse powiatów?
Wszyscy się podniecamy ustawą o finansach publicznych. To jest dopiero połowa finansów publicznych, część wydatkowa. Ta ustawa opisuje, w jaki sposób wydawać pieniądze. Całkiem z boku została ustawa z 2003 r. o dochodach jednostek samorządu terytorialnego, czyli skąd te pieniądze się biorą.
Dochody powiatu to: udział w podatkach i daninach publicznoprawnych, subwencje, dotacje (generalnie celowe) i dochody własne. Dominującą część tych dochodów stanowią subwencje. Szczególnie subwencja w części oświatowej, która wynosi zazwyczaj 38–45 proc. całości budżetu.
Jaką częścią tego wszystkiego rozporządza powiat?
Subwencja jest z zasady ogólna. Na dobrą sprawę rada powiatu może z nią zrobić, co się jej żywnie podoba, przynajmniej teoretycznie. Faktycznie 25–27 proc. środków, którymi dysponuje powiat, jest dyspozycyjna.
Poza tym ustawa o finansach publicznych mówi o środkach na rozwój. Na wydatki majątkowe pieniądze powinny pochodzić z nadwyżki budżetowej z lat poprzednich albo ze środków zwrotnych.
Zadłużenie powiatów jest relatywnie niewielkie. Ustawodawca dopuszcza zadłużenie do 60 proc. wielkości budżetu, a większość powiatów oscyluje między 30 a 40 proc. U mnie w Bochni to zadłużenie wynosi 37 proc. Do 60 proc. mam spory margines, ale byłbym nieodpowiedzialny, gdybym się nadmiernie do niego zbliżył.
Skąd ta dobra sytuacja finansowa? Dostajecie więcej pieniędzy od państwa?
Zacząłem od krytyki rządu, ale muszę przyznać, że relacje finansowe w ostatnich trzech latach poprawiły się. Mówię o pieniądzach, które trafiają do samorządów.
Nie znaczy to, że jest tak słodko. Zawarliśmy np. na początku kadencji rządu porozumienie z ministrem Adamczykiem, że będzie 1 mld zł na program napraw i remontów dróg powiatowych i gminnych. Ale zamiast 1 mld zł co roku jest to 800 mln zł. Jest jeszcze jeden wymysł – konkursy na realizację zadań w ramach tego programu. To jest chore.
Dlaczego?
Dostaje pieniądze ten, kto ma największą liczbę punktów, a daje się je za abstrakcyjne rzeczy. Chcąc np. zrobić drogę przez jedną z wsi w ramach ciągu drogowego, trzeba spełnić warunek, że przy szkole na przejściu ma być oświetlenie elektryczne. Ale to jest mała wiejska szkółka, która kończy lekcje o godzinie 13 czy 14. Muszę jednak za 200 tys. zł zrobić nikomu niepotrzebne oświetlenie uliczne. Inny przykład: ktoś wymyślił, że chodnik musi mieć 2,18 m szerokości. Tylko po co na wsi 2-metrowy chodnik?!
Kolejny kwiatek: muszę zrobić kosztowny raport o oddziaływaniu tego chodnika na środowisko. Trzeba mieć dużą dozę wyobraźni, żeby coś takiego wprowadzić. Jak się takie techniczne absurdy zsumuje, to mi nagle w budżecie brakuje 2 mln zł.
A jest jeszcze jeden problem. Boom inwestycyjny w roku bieżącym we wszystkich rodzajach samorządów, w tym w powiatach, będzie duży. Uruchomiono środki unijne i tych pieniędzy spłynęło dosyć dużo. To wywołało określone problemy. Barierą jest np. wzrost kosztów realizacji inwestycji. Miałem zamiar zbudować 3,5 km drogi. Po otwarciu ofert – wpłynęła jedna – okazało się, że w stosunku do kosztorysu z października 2017 r. jest o 120 proc. droższa.
Z takimi problemami zmaga się dziś wiele samorządów.
Zgadza się. Ja będę musiał unieważnić przetarg, ale jak rozpiszę drugi, to pewnie różnica będzie sięgała 150 proc. Wzrost kosztów, w tym cen materiałów, jest lawinowy. Nie potrafię tego zrozumieć. Jeżeli chcę zlecić opracowanie projektu na przyszłość i koszt tego opracowania jest wyższy niż przewidywany koszt realizacji inwestycji, to jest chore.
Mamy rok wyborczy. Co może być największym wyzwaniem?
Utworzenie i zabezpieczenie instytucji związanych z wyborami. Jeżeli ktoś wymyślił nabór i zatrudnienie korpusu urzędników wyborczych, wysoko opłacanych, to ktoś musi te koszty ponieść.
PKW przestrzega, że nie stać nas na wybory.
Gmina organizuje lokale wyborcze i ludzi. Muszą być też do tego urzędnicy, którzy technicznie to obsłużą. Ktoś wymyślił system nagrywania i transmitowania wyborów. Jeżeli w powiecie mam 105 wsi plus dwa miasta, to będzie co najmniej 110 komisji wyborczych. Muszę znaleźć pieniądze na 110 urządzeń nagrywających i transmitujących. Nie mam pojęcia, ile to będzie kosztować. Ale jeśli pomnoży się to przez ponad 300 powiatów w Polsce, to niezły biznes wychodzi.
Wybory będą drogie, więc do wybranych wyborca będzie mógł mówić „najdroższy”.