Rz: Unijny Komitet Regionów, którego jest pan członkiem, jest kolejną unijną instytucją, która w swojej rezolucji stwierdza, że Polska jest krajem niepraworządnym. Dodaje, że za tę niepraworządność nie powinno się nam zabierać funduszy strukturalnych, ale fakt, że w ogóle wspomina o takiej możliwości, pokazuje sposób myślenia Brukseli. Jak gdyby tylko argumenty finansowe mogły przekonać Polskę do zmiany zachowania. To dobra droga?
Olgierd Geblewicz: Sankcje są bronią obosieczną, bo tym odpowiedzialnym za kryzys konstytucyjny w Polsce dają do ręki oręż. Będą mogli mówić: „Widzicie, znowu ta zła Unia karze Polskę”. Taki obraz codziennie jest budowany przez partię rządzącą, prorządowe media i ich zwolenników w internecie. Obawiam się, że sankcje przy tej nachalnej propagandzie PiS obrócą się przeciw samej Unii, gdyż osłabią prounijną postawę Polaków. KE powinna przemyśleć, jak się zachowywać w tej nowej sytuacji. Zamiast sankcji znaleźć na przykład nowy sposób na dystrybuowanie unijnych pieniędzy, np. poprzez samorządy, niezależne agencje czy też certyfikowane przez KE organizacje pozarządowe, tak jak to dzieje się w wypadku funduszy norweskich. Nie byłoby wtedy zagrożenia, że rząd de facto wykorzystuje unijne pieniądze przeciwko UE i że nasi mieszkańcy zapłacą za przewinienia rządzących.
Ten spór o praworządność trwa już dwa lata, podobnie jak wykorzystywana w reakcji na zarzuty KE retoryka godnościowa i krytyka pod adresem Komisji. Czy to ma już wpływ na stosunek Polaków do UE?
Władza we współczesnym świecie podlega ograniczeniom, czego PiS nie szanuje i nie jest w stanie znieść. Przystąpienie do jakiejkolwiek organizacji międzynarodowej wiąże się z utratą jakiejś części niezależności, a więc zdolności do podejmowania w pełni suwerennych decyzji przez rządzących. Kiedy wstępowaliśmy do UE i do NATO, mieliśmy pełną tego świadomość, że wchodzimy do klubów, w których obowiązują określone zasady, i zgodziliśmy się im podporządkować. Ale wiedzieliśmy, że to cena bezpieczeństwa i coraz lepszego życia, perspektyw mieszkańców. Implementowaliśmy zachodnie standardy, stworzyliśmy niezależne instytucje stojące na ich straży. Dopiero po upewnieniu się naszych partnerów, że budujemy państwo stabilne, przewidywalne, traktujące poważnie swoje zobowiązania wobec nich, nastąpił nasz akces. Ukraina, która startowała na początku lat 90. z tego samego poziomu, wskutek innych uwarunkowań nie miała presji na wdrożenie demokratycznego modelu. Dziś nie podlega ograniczeniom wspólnych zasad wynikających z członkostwa w UE. Jest więc bardziej suwerenna, ale czy bezpieczniejsza, zapewniająca lepsze perspektywy mieszkańcom? Czego więc chcemy my, Polacy? Czy znudzony suweren chce wracać pod godnościowymi hasłami do standardów wschodnich? Myślę, że tego nie chce, ale ulega cynicznej propagandzie. Że będziemy „wielką Polską”, która nie podlega regułom „brukselskich elit” i wciąż nie wierzy, że ta antyunijna retoryka rządzących ma na celu przygotowanie suwerena do wyjścia z Unii i porzucenie tego gorsetu reguł krępującego rządzących.
Mówi pan, że Polacy aspirowali do Zachodu. Ale wtedy to był bogaty, bezpieczny Zachód, a dziś – według propagandy rządowej w Polsce – to jest miejsce zalane przez muzułmańskich imigrantów. Zresztą to widać w raporcie Fundacji Batorego. Szczególnie młodzi ludzie w Polsce uważają to za główny problem Unii. Czyli co w tej Unii jest teraz dla Polaków atrakcyjnego? Chyba tylko te miliardy ze wspólnego budżetu.