– Na początku lat 90. o sporcie niepełnosprawnych wiedzieli zawodnicy, ich rodziny, i może trener, którego wydelegowało państwo, czasem niestety taki, który nie sprawdził się w sporcie pełnosprawnych. Dziś to maszyna – mówi Tadeusz Nowicki, jeden z założycieli i prezes zarządu IKS AWF Warszawa.
Spotykamy się podczas treningu w jednym z pawilonów sportowych AWF zaprojektowanych przez Wojciecha Zabłockiego. Świetnie się składa, bo szermierka (w tym szermierka na wózkach), jest istotną sekcją warszawskiego IKS. Dziś klub może korzystać z jasnej, przeszklonej sali przez całą dobę, ale początki były zupełnie inne – pierwsze treningi odbywały się na pobliskim trawniku, bo wtedy AWF nie przewidywała obecności niepełnosprawnych sportowców. Wtedy, czyli w 1991 roku.
Szwedzkie wzory
– To był ciekawy czas. Przyszła fala przemian demokratycznych, zawalał się dawny system. Zamiast załamywać ręce nad tym, że sport nie będzie już tak mocno wspierany, bo nie będzie służył podtrzymywaniu ideologicznej doktryny państwa, wzięliśmy sprawy w swoje ręce – wspomina Tadeusz Nowicki (mając na myśli grupę pracowników i studentów AWF oraz osób związanych ze stowarzyszeniem Grupy Aktywnej Rehabilitacji – red.).
Postanowili zająć się tymi, którymi nikt inny się nie interesował, stąd pomysł na klub integracyjny.
– Złożyło się na to kilka czynników. Raz – byłem już wówczas trenerem szermierki i wyjeżdżając na zawody, zetknąłem się ze sportowcami niepełnosprawnymi. Dwa – podczas półrocznego stażu w Szwecji bliższa stała mi się koncepcja tworzenia sportu dla ludzi, a nie szukania ludzi nadających się do sportu. Tam amatorzy, którzy przychodzili na trening raz w tygodniu, byli zachwyceni, że uprawiają sport, podczas gdy ja, jako ich trener, zastanawiałem się nad sensem pracy z takimi osobami. Wytłumaczono mi, że moim zadaniem jest sprawienie, żeby przychodzili dwa razy w tygodniu, a nie zrobienie z nich mistrzów olimpijskich. A z drugiej strony, gdy pisałem pracę doktorską o przyczynach rezygnacji z kariery zawodniczej, okazało się, że polscy sportowcy wyczynowi, którzy trenowali latami, odchodzili często z poczuciem braku satysfakcji, dumy – czuli się niepotrzebni. Wreszcie, po trzecie – wylicza Tadeusz Nowicki – miałem na uczelni dwóch kolegów: tenisistę Piotra Jaroszewskiego i dziesięcioboistę Marka Wolskiego, którzy, po wypadkach, stali się osobami niepełnosprawnymi. To z nimi zakładałem ten klub – dzięki temu, że też byli stąd, łatwiej zdobyliśmy wsparcie ze strony władz uczelni.