W opublikowanym pod koniec 2015 roku „Programie rozwoju sportu w Krakowie na lata 2016–2019″ wyszczególniono dziesięć słabych stron miasta na tym polu (choć może wypadałoby powiedzieć: boisku). Jesteśmy na półmetku tego „planu czteroletniego”, przedstawiciele miasta zapewniają, że wiele udało się już poprawić.
Powodów do historycznej dumy sportowej nie trzeba pod Wawelem szukać – w końcu to tutaj kopnięto pierwszą na (dzisiejszych) ziemiach polskich piłkę – przywiózł ją z zagranicznych wojaży Henryk Jordan, lekarz, społecznik, propagator ćwiczeń fizycznych, radny. Był rok 1889, kiedy na Błoniach otwarto park Jordana – niespotykane dotąd miejsce, w którym młodzież mogła biegać, pływać, gimnastykować się i także pokopać.
Z początku na futbol patrzono krzywo, jednak w następnych dekadach zaczęły powstawać drużyny i znów Cracovia i Wisła były na pierwszej linii frontu, zaraz po klubach lwowskich. Po piłce do nogi poszły w ruch inne, m.in. piłka tenisowa. Wielkie tradycje zapoczątkowała Jadwiga Jędrzejowska, która – wydawałoby się – nie miała szans na karierę uwieńczoną trzema wielkoszlemowymi finałami w końcówce lat 30. Kiedy zaczynała, tenis był rozrywką dla zamożnych, a ojciec przyszłej mistrzyni pracował w zakładach oczyszczania miasta. O grze nie mogło być mowy, jednak się okazało, że zbieranie i podawanie piłek eleganckim panom w bieli może podreperować domowy budżet. Ośmioletnia Jadzia zbierała i podawała, aż pewnego dnia wzięła do ręki prawdziwą rakietę z wypolerowaną rączką i brzęczącymi strunami. Odbiła piłkę i zamarzyła o tenisie. Efekty tego marzenia znamy – trzysetowy finał i krok od zwycięstwa na korcie centralnym Wimbledonu.
O krakowskim tenisie – zwłaszcza kobiecym – mówiło się też później (Magdalena Grzybowska, Katarzyna Strączy, Joanna Sakowicz), mówi się też dziś za sprawą Agnieszki Radwańskiej.