Rz: Taki tytuł nosi dokumentalna powieść eksperymentalna. Czyli jaka?
Marek Miller: Taka, w której wypowiadają się nie trzy osoby, ale trzysta. Taka, która odpowie na pytanie, czy cała dzielnica może napisać książkę. Naszym zamiarem jest powieść papierowa, wersja internetowa (z wtrętami w postaci fragmentów audycji radiowych, filmów dokumentalnych i fabularnych) oraz multiplastikon, czyli kiosk na Bazarze Różyckiego z prezentacją „scen z życia Bazaru”. Sam tekst ma dwa poziomy – to oznacza, że w razie zainteresowania tematem będzie można wejść głębiej, zobaczyć więcej zdjęć albo przeczytać dokumenty dotyczące wybranych wydarzeń czy postaci. A historia bazaru była nadziana postaciami – wiadomo było, kto rządzi, chociaż go nie widać. Były też osobowości poszczególnych planów, liderzy tej czy innej branży.
Dlaczego akurat Bazar?
Namówił nas na to Marek Nowakowski. Przekonywał, że kończy się tu pewna epoka i to ostatni moment, żeby ją zapisać. On był naszym gwarantem – wprowadził, poznał z ludźmi, bo inaczej nie chcieliby rozmawiać. Wprowadził nas i zniknął, jak to Marek. Potem zniknął ostatecznie, a ja wcześniej obiecałem mu, że to skończę. Nie trzeba mnie było długo namawiać – jestem w Warszawie od 20 lat, a wcześniej mieszkałem w Łodzi, w dzielnicy podobnej do Pragi – na pograniczu Bałut i Polesia. Połowa chłopaków z mojej okolicy siedzi albo będzie siedzieć. Byłem związany z podobnymi klimatami.
Czarny rynek to wątek zaniedbany w opowieściach Polaków – one rozwinęły się wokół romantycznego widzenia rzeczywistości, w którym mówienie o przedsiębiorczości, zysku, zarabianiu pieniędzy jest niestosowne. Tak było nie tylko w komunizmie, ale i wcześniej, także w literaturze: przecież Wokulski nie dokończył swojego dzieła, musiał się zakochać! Także i stąd ten temat: oddać sprawiedliwość tym, którzy handlują, przestać traktować ich jak kamień u nogi społeczeństwa.