Jak na 22-letniego zawodnika ma całkiem przyzwoite statystyki. W ekstraklasie w Ruchu Chorzów i Legii zagrał w 37 meczach, strzelił już 15 goli. Bilans wygląda znacznie lepiej, jeśli weźmie się pod uwagę, że na ogół nie gra pełnych meczów. Istotne jest też znaczenie bramek, zwłaszcza tych zdobywanych teraz w Legii. W trzech meczach były to gole zwycięskie, dwa – z Lechią Gdańsk i Wisłą Kraków – pozwoliły zespołowi mistrza Polski głęboko odetchnąć po nieudanym starcie w lidze i wyeliminowaniu z europejskich pucharów.
Agent Niezgody Marek Citko czuł wtedy wyjątkową satysfakcję. Kiedy wspólnie decydowali się na transfer z Wisły Puławy pod koniec 2015 roku, stanęli przed poważnym dylematem: wybrać Legię czy Cracovię? – Nie zawsze dobrzy zawodnicy, z ogromnym potencjałem, potrafią zaaklimatyzować się w takim klubie jak Legia. Zrobiłem wtedy Jarkowi test psychologiczny. Wyszło na to, że poradzi sobie ze stresem i wielkim wyzwaniem w Warszawie, w Legii. O jego umiejętności w ogóle się nie martwiłem. Od pierwszego spotkania wiedziałem, że ma ogromny potencjał – mówi „Rzeczpospolitej” Citko.
Z Wólki Kolczyńskiej przez Opole do Puław
O wielkich możliwościach Niezgody przekonywali się kolejni trenerzy na każdym etapie jego kariery. Pytanie brzmiało, czy chłopak wytrzyma reżim treningowy, nie zagubi się w zmieniającym się otoczeniu, nie zachłyśnie pochwałami i sukcesami. Nie miał łatwej drogi, musiał pokonać wiele przeszkód, jego rówieśnicy o podobnej skali talentu nie dali rady.
Niezgoda na pierwsze treningi musiał dojeżdżać blisko 15 km z Wólki Kolczyńskiej do Opola Lubelskiego. Jego pierwszym klubem był miejscowy Opolanin, trenerem Krzysztof Krajewski. Na stronie klubowej poświęconej najwybitniejszemu wychowankowi tego występującego dziś w lubelskiej lidze okręgowej klubu Krajewski wspomina, że Jarek na treningi raz przyjeżdżał, raz nie, bo dla chłopca to było jednak daleko. Wiele zależało od tego, czy akurat miał kolegę do podroży. Był z tym pewien problem.
Pod koniec szkoły podstawowej do kadry wojewódzkiej zapraszał go lokalny trener Bernard Bojek, ale bywało i tak, że rodzice nie zezwalali na wyjazd – bali się go wysłać bez opieki, a sami nie mieli czasu, by odwieźć syna.