Reklama
Rozwiń

Wpajam hiszpański styl

Lubię pracować z dzieciakami, ale to nie tylko zabawa, są u nas dzieci z dużym potencjałem – opowiada Hernani Jose da Rosa, piłkarz, który w polskiej ekstraklasie rozegrał ponad 200 spotkań, a wiosną wrócił do gry w okręgówce.

Publikacja: 14.08.2017 21:02

Hernani  Jose da Rosa urodził się w 1984 r. w Antonio Carlos w Brazylii. Karierę piłkarską zaczynał

Hernani Jose da Rosa urodził się w 1984 r. w Antonio Carlos w Brazylii. Karierę piłkarską zaczynał w zespole Gremio. W 2004 r. trafił do Górnika Zabrze. W latach 2005–2012 występował w Koronie Kielce, skąd przeniósł się do Pogoni Szczecin. W 2017 r. zdecydował się na występy w V-ligowej Kalwariance Kalwaria Zebrzydowska. Od 2013 r. ma polskie obywatelstwo

Foto: PAP/Marcin Bielecki

Rz: Jak to się stało, że nagle, po kilku latach przerwy, pojawił się pan na boisku i to w zespole ligi okręgowej?

Hernani Jose da Rosa: Poznałem trenera Kalwarianki Kalwaria Zebrzydowska, który potrzebował pomocy. Jego zespół walczył o utrzymanie, do końca sezonu zostało sześć meczów. Zaczął mnie namawiać, mówił do mnie: trenujesz, utrzymujesz się w dobrej formie fizycznej. O umiejętności byłem spokojny. Pomyślałem, czy mogę jakoś pomóc drużynie? Na trenowanie codziennie nie mam już czasu, ale zdecydowałem, że skoro mam sobie tylko pograć w weekendy, to czemu nie?

Jest pan zadowolony ze swoich występów?

Kalwarianka się utrzymała. Wygraliśmy trzy ostatnie mecze, więc bilans nie jest zły. Dla mnie to było trudne doświadczenie. Jestem przyzwyczajony do innego poziomu, innej intensywności, ale moi koledzy z drużyny trenują tylko trzy razy w tygodniu, bo muszą pracować. Często bywało tak, że już w 60. minucie niektórzy młodzi zawodnicy nie mieli sił.

Jak do pana podchodzili rywale? Każdy chciał udowodnić, że poradzi sobie z gwiazdą?

Przed meczem patrzyli, nawet zdziwieni, czy to naprawdę jestem ja, ale nie było obrażania ani ze strony zawodników, ani ze strony kibiców. W jednym meczu grałem na środku pomocy i wtedy cały czas biegało wokół mnie trzech, czterech zawodników. Trzeba przyznać, że traktowali mnie ostro, ale fair (śmiech). Po meczu czasami robiłem sobie zdjęcia, rozdawałem autografy. Rozmawiałem z zawodnikami, sędziami, było przyjemnie. Może być trudno, żebym w przyszłym sezonie znów zagrał w Kalwariance, bo już zaczynają dzwonić inne kluby. Pyta o mnie Skawa Wadowice.

Od czasu odejścia z Pogoni Szczecin nie miał pan żadnych ofert z ekstraklasy albo I ligi? Doświadczonych stoperów brakuje, a pan ma dopiero 33 lata. Kilka sezonów spokojnie mógł pan jeszcze rozegrać.

Było sporo ofert. Nawet rok temu przyszła propozycja z Korony Kielce. Byłem na meczu, rozmawiałem z działaczami, ale nie doszliśmy do porozumienia. Mam już inne zajęcia i nie chcę trenować codziennie. W klubie to tak nie działa. Muszę robić to, co trener każe. Mam 33 lata, znam swój organizm, wiem, jak muszę trenować, żeby utrzymać się w formie, ale w ekstraklasie to niemożliwe. Gra w Kalwariance bardzo mi pasowała, bo miałem blisko, ledwie 30 kilometrów od domu, a ponadto nie musiałem być codziennie na treningu. Wystarczyło, że w weekend występowałem w meczu.

Czym się pan teraz zajmuje? Piłkarska Polska usłyszy jeszcze o Hernanim?

Moja żona ma agencję reklamową w Krakowie, od czasu do czasu pomagam. Pomagam też Andrzejowi Niedzielanowi w jego akademii. Mój syn tam trenuje i jestem dumny z tego, jak sobie radzi. Niedawno zostałem dyrektorem klubu ARS Football w Dzierżoniowie, który chce sprowadzać piłkarzy z Brazylii i Korei. Mamy w Korei swój klub, hotel, bazę treningową i sprowadzamy ich do Europy, żeby rozgrywać sparingi. To lepsze niż ściąganie ich na testy pojedynczo, gdzie nie będą zgrani z nowymi kolegami, a trener powie, że nie są przygotowani. Ostatnio graliśmy sparing z Górnikiem Zabrze, Unionem Berlin, z Wadowicami. To są wolni piłkarze, którzy szukają swojej szansy.

To chyba nie jest łatwy biznes?

Na początku mieliśmy problemy, bo piłkarze nie mieli obywatelstwa państw Unii Europejskiej, a europejski paszport to poważny atut, bo takich graczy nie obejmują limity zatrudnienia. Teraz stawiamy na piłkarzy, którzy mają podwójne obywatelstwo. Kilku zawodników jest w Bielawiance Bielawa, w jednej z niższych lig. Nasz zawodnik będzie w Ruchu Chorzów. Dwóch piłkarzy pojechało na testy do Chojniczanki. Cały czas szukamy nowych ludzi.

Wróćmy do szkolenia młodych piłkarzy. Jak się pracuje z dziećmi?

Mój syn ma sześć lat, ale już trenuje w grupie trochę starszych chłopców i radzi sobie dobrze. Lubię pracować z dzieciakami, ale to nie tylko zabawa, są u nas dzieci z dużym potencjałem. Jest kilku ośmiolatków, którzy mają talent i jeśli się odpowiednio rozwiną, to za kilka lat mogliby grać w juniorskich reprezentacjach Polski.

Piłkarze z Brazylii to wirtuozi techniki. Czemu w Polsce nie udaje się tak przygotować zawodników?

Warto pamiętać, że Brazylia ma inny klimat niż Polska i to jest naprawdę ogromna przewaga. Tam przez dziesięć miesięcy w roku jest ciepło i wszyscy, całymi dniami, są na ulicy i grają w piłkę. Poza tym dzieciaki od razu są rozgrzane i dzięki temu więcej jest „czystego” czasu gry. Bardzo popularne jest też granie na ulicach i na halach, a to znakomicie kształtuje technikę. Ronaldinho i Neymar tak zaczynali, w internecie można znaleźć filmiki z ich popisów. Tam jest mało miejsca, trzeba szybko myśleć, perfekcyjnie panować nad piłką, umieć dryblować, mieć „szybką” nogę. Kiedy po takiej zaprawie wyjdziesz na pełnowymiarowe boisko i masz wokół siebie duży plac, to drybling nie stanowi problemu. Dzięki pogodzie mamy przewagę.

Co stara się pan wpoić młodym piłkarzom?

Staram się ich uczyć techniki, to podstawa. Dużo ćwiczymy też odpowiedni balans ciała, prowadzenie piłki krótko przy nodze. Wpajam im taki hiszpański styl. Polskim piłkarzom takich umiejętności brakuje, a moi chłopcy za kilka lat będą się bawić piłką, że aż miło. Andrzej i Arkadiusz Radomski, którzy grali długo w Holandii, stawiają na perfekcyjne, mocne podania. Ja stawiam na granie ciałem.

Polacy mogliby grać tak jak Brazylijczycy?

Widziałem na treningu, że młodzi bardzo szybko się uczą. Niektóre dzieciaki pracują ze mną już półtora roku i jeśli przychodzi ktoś nowy do grupy, to widać różnicę w balansie ciała, zwinności, szybkości. Moi wychowankowie są dużo lepsi w tych elementach. Każdy chłopiec w mojej grupie potrafi świetnie grać słabszą nogą, a wielu młodych zawodników jest pod tym względem zaniedbanych.

Widać to było podczas ostatnich mistrzostw Europy U-21 w Polsce. Mistrzami zostali Niemcy, w finale zagrali z Hiszpanami. To są ciągle najlepsze wzorce.

Oglądałem reprezentację Niemiec bardzo uważnie. W tym kraju od wielu lat się inwestuje w futbol, nie tylko w 1 Bundesligę, ale też rozwój dyscypliny na niższym poziomie. Trzeba inwestować w szkolenie młodzieży, ale nie od poziomu juniorów, tylko już od trampkarzy. Na czym polega sukces Niemców? Oni robią na boisku proste rzeczy, ale wykonują je perfekcyjnie. Jak dostają podanie, to od razu zaczynają od prowadzenia do przodu, piłka im nie odskakuje. Przyjęcie prawą nogą w lewą stronę natychmiast stwarza możliwość uruchomienia ataku. U Polaków było inaczej: złe przyjęcie, poprawka, jeszcze jeden kontakt z piłką i dopiero odegranie.

Myśli pan poważnie o karierze trenerskiej?

Będę zaczynał teraz kurs trenerski w Małopolsce. Do tej pory, pracując z małymi dziećmi, nie musiałem mieć licencji trenerskiej. Zaczynam we wrześniu i raczej zrobię tylko kategorię UEFA C, bo chciałbym pracować przy transferach, a trenerzy wyższej kategorii nie mogą brać w tym udziału.

Był taki moment na początku kariery w Kielcach, kiedy kibice nie życzyli sobie pana w drużynie. Pojawiały się rasistowskie okrzyki…

Spędziłem tam wiele lat, to znaczy, że w końcu było super. Na początku jednak, kiedy przenosiłem się z Zabrza do Kielc, rzeczywiście było niemiło. Tuż przed podpisaniem kontraktu dostałem telefon od żony, żeby nie podpisywać umowy przez tę aferę z kibicami. Musiałem ochłonąć, wyłączyłem telefon i myślałem, co zrobić? Wrócić do Zabrza i szukać nowego klubu? Zostać w Kielcach? W końcu zdecydowałem: podpisuję, a co się zdarzy, to jest już w rękach Boga. Przed pierwszym meczem wszyscy zawodnicy byli zdenerwowani, bo słychać było nieprzyjazne okrzyki na trybunach. Postanowiłem, że jak będą gwizdać, to zagram najlepiej, jak potrafię. Po pierwszym meczu trafiłem do „11″ kolejki. Po drugim spotkaniu rónież zostałem wyróżniony, w trzecim meczu też zagrałem dobrze. Byłem w „11″ sezonu. Kibice widzieli, że się staram, jestem dobry i w końcu mnie zaakceptowali. Szybko się dostosowałem, bo chciałem się uczyć języka, czytałem o polskiej historii. W Koronie spędziłem sześć i pół roku. Miasto było świetne. Potem przeniosłem się do Szczecina. Mieszkam w Polsce już 14 lat i sam jestem zaskoczony, jak ten czas leci.

Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku