Takich wyników można tylko pogratulować i mieć nadzieję, że to początek prężnego rozwoju strefy. Na tyle dynamicznego, że efekty jej działalności w końcu zaczną się w znacznie większym stopniu przekładać na warmińsko-mazurski rynek pracy. Bo region jak kania dżdżu potrzebuje właśnie nowych, „porządnych” miejsc pracy.
Na razie, jak pokazują różne statystyki, województwo warmińsko-mazurskie utrzymuje niechlubną ostatnią pozycję w Polsce pod względem wielkości bezrobocia, a dystans do liderów jest ogromny. W lipcu w urzędach pracy zarejestrowanych było 12 proc. aktywnych zawodowo mieszkańców regionu, czyli mniej więcej co ósmy. W tym czasie w najlepszym w tej kategorii województwie wielkopolskim stopa bezrobocia wynosiła tylko 4,2 proc., co oznacza, że jedynie co 24. osoba była bez pracy.
Nieco lepiej region wypada w badaniach aktywności ekonomicznej ludności, które obejmują także pracę nieoficjalną czy krótkoterminową. W takim ujęciu stopa bezrobocia jest mniejsza o kilka punktów procentowych – w I kwartale wynosiła 8,4 proc. (a w II prawdopodobnie spadła poniżej 7 proc.). Ale nawet tu Warmińsko-Mazurskie dosyć blado wypada w porównaniu znowu z Wielkopolską, gdzie bez pracy jest tylko 3,6 proc. mieszkańców.
Dlaczego w regionie tak trudno znacząco ograniczyć bezrobocie, zwłaszcza w czasie, gdy polski rynek pracy generalnie znajduje się w rekordowo dobrej kondycji? Przyczyn jest całkiem sporo, ale ja podkreśliłabym dwie. Pierwsza to niska mobilność mieszkańców w poszukiwaniu pracy. W innych częściach Polski pracodawcy na gwałt potrzebują rąk do pracy, ale jakoś nie widać masowego przepływu pracowników z rejonów północno-wschodnich do południowych czy chociażby bliższych geograficznie – centralnych.