Nikt mi nie powie: „kończymy tę zabawę”

Nadanie Przystankowi statusu imprezy masowej podwyższonego ryzyka to bolesna decyzja, która jest wynikiem nacisków. Na szczęście ziemia lubuska ma swoich gospodarzy, którzy wspierają nas od lat – mówi Jerzy Owsiak, szef Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.

Publikacja: 04.08.2017 00:00

Jurek Owsiak

Jurek Owsiak

Foto: Rzeczpospolita/Łukasz Widziszowski

Rz: Co nowego na tegorocznym, trwającym właśnie Przystanku Woodstock?

Jurek Owsiak: Pytasz, czy coś się wydarza po raz pierwszy? Wizyty każdego z gości Akademii Sztuk Przepięknych. Formuła jest utarta, ale samo spotkanie zdarza się pierwszy raz – czy to z Maciejem Orłosiem, czy z generałem Mirosławem Różańskim, czy z dominikaninem o. Pawłem Gużyńskim. Wszystkie one później bardzo głęboko siedzą w ludziach, to czyni z Woodstocku rzecz wyjątkową… O, pierwszy raz będzie też Runmageddon – bieg z przeszkodami. Wakacyjne wyzwanie dla woodstockowiczów.

Na drodze festiwalu również pojawiły się przeszkody?

Mogę powiedzieć, że połączyło nas wyzwanie rzucone kilka tygodni przed rozpoczęciem Przystanku przez ministra spraw wewnętrznych – negatywna opinia o czymś, co od 22 lat budowane jest przez obywateli. Ważnym kolorem tego festiwalu jest samo bycie na nim, reakcje i relacje panujące między ludźmi – a wszystko to dzieje się w Polsce, w której istnieją dwa różne światy. Tu na Woodstocku budujemy społeczeństwo przyjazne, pomocne, ufne, mówiące do siebie pogodnym, dobrym, ludzkim głosem. I chyba nam tego brakuje na co dzień, bo ludzie chcą tu być, chociaż na innych festiwalach grają znacznie bardziej znane zespoły. Nam taka znana kapela zżarłaby wszystkie pieniądze.

Jak odebraliście nadanie Przystankowi statusu imprezy masowej podwyższonego ryzyka?

To bolesna decyzja, która jest wynikiem nacisków. Podwyższone ryzyko nie ma uzasadnienia, bo powinno wynikać z zewnętrznego zagrożenia, a o takim nic nie wiemy. My przecież nie chcemy organizować festiwalu za wszelką cenę. Kiedy dwadzieścia lat temu powódź zalała południową Polskę, przesunęliśmy imprezę z lipca – kiedy miała się odbyć – na sierpień. Zresztą dzięki temu znaleźliśmy nowy, lepszy termin festiwalu. Ale tym razem nie słyszeliśmy o żadnych alertach, o niepokojących sytuacjach związanych np. z terroryzmem. Żadna inna impreza w Polsce nie dostała takiej kategorii.

Co to oznacza dla organizatorów?

Wydatki. Musieliśmy zatrudnić 160 dodatkowych osób tylko po to, żeby wypełnić wymogi ustawy. Mają uprawnienia, ale dla nas to ludzie przypadkowi – wczoraj byli przed supermarketem, a jutro będą obstawiali mecz. Nigdy z nimi nie pracowaliśmy, a znamy osobiście wszystkich, z którymi współpracujemy. Na przykład tysiącosobowy Pokojowy Patrol (wolontariusze zabezpieczający Przystanek Woodstock – red.), który przechodzi szkolenia organizowane przez nas właśnie pod kątem tego festiwalu.

Poprzedni Przystanek również był imprezą masową podwyższonego ryzyka…

Wtedy musieliśmy postawić płot wokół festiwalu – nie wiadomo, co miałoby z tego wynikać poza wydatkami. W tym roku we wniosku o decyzję zezwalającą na organizację imprezy zawarliśmy plan odgrodzenia poszczególnych stref. Dzięki temu możemy sprawdzić, co wnoszą ludzie idący pod scenę – jest bezpieczniej. Ale nie wpłynęło to na decyzję władz.

Dlaczego w tym roku Komenda Główna Państwowej Straży Pożarnej zrezygnowała ze współpracy ze strażą niemiecką?

To kompletne nieporozumienie, fatalny ruch, cała prasa niemiecka o tym pisze. Jedną kuriozalną decyzją zniszczono wieloletnią budowę przyjacielskich stosunków nadgranicznych. Rząd RFN wystosował do rządu polskiego list z pytaniem, czy można tę decyzję cofnąć – nie udało się.

Decyzję o nadaniu statusu podwyższonego ryzyka podpisał burmistrz Kostrzyna?

Burmistrz Andrzej Kunt to wielki przyjaciel Przystanku Woodstock, ale jest między młotem a kowadłem – to on odbiera telefony z naciskami. My dowiadujemy się o tym z mediów. Nie mamy żalu ani focha, bo wyobrażamy sobie, co on tu ma na co dzień. Ciężko być włodarzem 18-tysięcznego miasteczka, kiedy siły polityczne próbują wpływać na decyzje. Na szczęście ziemia lubuska ma swoich gospodarzy, jak pani marszałek Elżbieta Polak, którzy nas wspierają od wielu lat.

A urzędnicy mianowani przez władze centralne?

Z poprzednimi wojewodami mieliśmy bardzo dobre układy. Z obecnym nie ma żadnego kontaktu – widziałem go raz, przed dwoma laty. Czujemy, że Przystanek Woodstock nie jest na rękę tym, którzy dziś stanowią w Polsce prawo.

Czujesz, że ta niechęć może wypływać z pobudek personalnych?

Nie jest tajemnicą, że obecna opcja polityczna nie przepada za tym, co robimy. Słyszałem o tym – nie pamiętam dokładnego sformułowania – że „należę do totalnej opozycji”. Ta „totalna opozycja” wpompowała prawie miliard złotych w polską państwową służbę zdrowia. To oczywiście może być osobista niechęć, ale faceta, który ma 64 lata – bo tyle mam – nikt już nie przestraszy, nie powie, „chłopcze, kończymy tę zabawę”, bo nie jestem już chłopcem. Widzę efekt tego, co od ćwierć wieku robię z przyjaciółmi – zwłaszcza w wymiarze edukacyjnym. Jeśli ktoś próbuje podsumować to jednym określeniem „róbta co chceta” – jak ostatnio minister Błaszczak, który zapowiadał „koniec róbta co chceta” – to widać, że nic o tym nie wie, że ma złe informacje.

Przykro słuchać?

To jest obraźliwe, ale nie wymagamy, żeby nas lubili, nie o to chodzi. Chodzi raczej o rzeczy takie jak ta, która zdarzyła się przed tegorocznym festiwalem – organizatorzy sąsiedniego Przystanku Jezus zaprosili nas, żeby „otworzyć” ich namiot, zainaugurować tegoroczną edycję ich imprezy. Po raz pierwszy od 18 lat, kiedy pojawili się tu w trakcie Przystanku Woodstock. Pękły mury, dostaliśmy przepiękną figurkę św. Józefa.

Jednym słowem ekumenizm. Pojawiły się już przecież propozycje, żeby WOŚP przekształciła się w związek wyznaniowy.

(śmiech) Gdybyśmy robili tę imprezę jako związek wyznaniowy, nie mielibyśmy żadnych kłopotów, nie musielibyśmy spełniać wymogów, z którymi teraz się zmagamy. Ale rzeczywiście – kiedy publicznie zapytałem, czy znajdzie się związek wyznaniowy, który wziąłby nas pod swoje skrzydła, zgłosili się wszyscy – od gminy żydowskiej, przez mnichów buddyjskich, po chrześcijan różnych odłamów. Obiecałem, że odezwę się do nich, jeśli będziemy blisko takiej decyzji. A gdyby festiwal zorganizowało wspólnie dziesięć czy dwadzieścia takich związków? Przecież ja nie pytam, kto tam stoi na widowni – każdy ma swój świat, a my chcemy mu pokazać jeszcze jeden: nasz.

Były myśli o przeniesieniu festiwalu na drugi brzeg Odry?

Nie, Niemcy kompletnie nie są na to przygotowani. Inne prawo, inna mentalność. Tam taka otwarta formuła – na przykład z wjazdem straży pożarnej, by polewać widzów – byłaby niepojęta. Trudno byłoby im wyjaśnić ideę Przystanku. Podobnie jak trudno wyjaśnić naszym niemieckim gościom, lekarzom, ideę Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Nie wierzą, że można wyjść na ulicę z tekturową puszką i zebrać 105 milionów złotych.

Rz: Co nowego na tegorocznym, trwającym właśnie Przystanku Woodstock?

Jurek Owsiak: Pytasz, czy coś się wydarza po raz pierwszy? Wizyty każdego z gości Akademii Sztuk Przepięknych. Formuła jest utarta, ale samo spotkanie zdarza się pierwszy raz – czy to z Maciejem Orłosiem, czy z generałem Mirosławem Różańskim, czy z dominikaninem o. Pawłem Gużyńskim. Wszystkie one później bardzo głęboko siedzą w ludziach, to czyni z Woodstocku rzecz wyjątkową… O, pierwszy raz będzie też Runmageddon – bieg z przeszkodami. Wakacyjne wyzwanie dla woodstockowiczów.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej