Widać to doskonale po ostatnich poszerzeniach Wałbrzyskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej „Invest-Park” – dzięki temu powiększyły się podstrefy w Opolu, Skarbimierzu i Kluczborku. Na ich terenach brakowało już miejsca na kolejne projekty, więc decyzja wydaje się jak najbardziej słuszna.
Z drugiej strony można by sądzić, że mechanizmy wsparcia w rodzaju specjalnych stref ekonomicznych miały rację bytu w latach 90., kiedy to trudno było namówić zagraniczny kapitał do inwestowania w Polsce, zwłaszcza w słabiej zagospodarowanych częściach kraju. Duże aglomeracje kłopotów z jego przyciągnięciem raczej nie miały, ale im dalej od nich, tym trudniej bywało. Stąd ulgi podatkowe, zwolnienia z lokalnych obciążeń, np. z tytułu podatku od nieruchomości. Wszystko było podporządkowane stworzeniu przez inwestora jak największej liczby miejsc pracy i, co nie mniej ważne, utrzymaniu ich jak najdłużej.
Jednak dzisiaj poruszamy się w zupełnie innych realiach niż 20 czy nawet 10 lat temu. Infrastruktura drogowa jest na nieporównywalnie wyższym poziomie, stąd odległości między miastami czy nawet krajami powoli przestają być problemem. Transport się zdecydowanie usprawnił, więc dla firm niekoniecznie ma już tak duże znaczenie, czy swoje zakłady lub magazyny logistyczne ulokują w okolicach Warszawy, Wrocławia czy Katowic.
Co chyba ważniejsze, wydaje się, że strefy tracą sens, jeśli chodzi o metodę wsparcia dla tworzenia miejsc pracy. Bezrobocie od kilku lat regularnie spada i jest już na rekordowo niskim poziomie. Pojawia się coraz wyraźniejszy problem ze znalezieniem chętnych do pracy, więc dotowanie ze środków publicznych tworzenia nowych wydaje się operacją bezcelową.
Z perspektywy samorządów oczywiście wygląda to inaczej, dla wyborców liczy się każdy nowy projekt inwestycyjny. Władze lokalne zrobią więc wszystko, aby firm uruchamiających nowe zakłady było jak najwięcej.