„Już nigdy nie będę komponował! Nie chcę czytać więcej żadnych librett!” – krzyczał młody Giuseppe Verdi, kiedy Bartolomeo Merelli, impresario mediolańskiej La Scali, podsuwał mu tekst libretta opery „Nabucco” autorstwa Temistocle Solery. Ten autor współpracował z kompozytorem, poczynając od pierwszej opery „Oberto” z 1839 roku – łącznie mają na koncie pięć tytułów – a kończąc na „Attyli”, po którym doszło do burzliwego rozstania. To wtedy Solera powiedział o Verdim: „Jest wielkim kompozytorem, ale słabym jak baba”.
W czasie gdy Verdi był zajęty napisaniem „Nabucca”, miał prawo nawet do histerii. Po stracie ukochanej żony i dwójki małych dzieci kompozytor pogrążał się w żałobie. Impresario Merelli jednak nie dał za wygraną: „Dobrze, nie musisz nic komponować. Tylko przeczytaj” – namawiał i podał manuskrypt Verdiemu.
Anegdota opowiada, że z wściekłością rzucił go na stół, zaś na otwartej stronie widniały skreślone piórem Solery słowa: „Va, pensiero, sull’ali dorate…”. Verdi wpatrywał się w kartkę, jakby zobaczył słowa, które wzywają go do czynu i wyrwania się z depresji. Nie spodziewał się, że znajduje się o krok od wielkiego sukcesu. Były też mniej romantyczne i budujące wspomnienia na temat pierwszego kontaktu Verdiego z librettem. Miał albowiem rzucić skryptem w kąt i wziąć się za czytanie drugorzędnych powieści. Po kilku miesiącach zainteresowała go scena, która ostatecznie nie znalazła się w finalnej wersji opery. Czytając jej fragmenty, Verdi miał siąść do fortepianu i zacząć komponować.
Ponieważ sezon miał się ku końcowi, w pierwszym rzucie zaplanowano tylko osiem wykonań opery. W kolejnym zapotrzebowanie wzrosło do 60.