Niszczone zespoły
– Stanąłem przed specyficzną perspektywą, zarówno reżyserską, jak i ludzką – powiedział nam Remigiusz Brzyk. – W marcu zeszłego roku zaplanowałem premierę „Siódemki” w sosnowieckim Teatrze Zagłębia, wówczas kierowanym artystycznie przez Dorotę Ignatjew, obecnie szefową Teatru im. Osterwy. Zaplanowałem premierę, ale tuż przed nią fizycznie się rozpadłem. Przez ostatnie miesiące miałem dużo czasu, żeby czytać, myśleć, słuchać, ale też patrzeć na rzeczywistość. Zacząłem od października uczyć w krakowskiej PWST reżyserów i aktorów. Mogłem się podjąć tej roli, ponieważ byłem dłużej na miejscu, w moim mieście. To był czas, kiedy zaczęto w polskich teatrach niszczyć zespoły artystyczne, zmieniać wbrew nim dyrektorów. A ja kocham zespoły teatralne, bo są najważniejszą tkanką w przestrzeni teatru repertuarowego w Polsce. Nie bez znaczenia w całej mojej życiowej układance było to, że Dorota Ignatjew została dyrektorką Teatru im. Osterwy, z którym wcześniej współpracowałem, wystawiając m.in. „Przyjdzie Mordor i nas zje” Ziemowita Szczerka. To wszystko, a więc moje szpitalne doświadczenie i wydarzenia na styku polityki i sztuki, spowodowało, że reżyseruję „Marat/Sade”, a że będę w Lublinie pracował w każdym sezonie, czyli za nowej dyrekcji stanę się współodpowiedzialny za lubelski teatr.
Sztuka poza słowami
– Peter Weiss napisał bardzo reżyserski tekst – twierdzi Remigiusz Brzyk. – To jest sztuka, która dzieje się poza słowami i złożona jest z przesłon. Można ją interpretować na wiele sposobów. Można zająć się psychopatycznością i pokazać realistyczny dom dla obłąkanych. Ktoś inny mógłby pójść w stronę polityczną i w jaskrawy sposób uwspółcześnić sztukę Weissa. Można skupić się na muzycznej warstwie tekstu i wystawić go na scenie teatru muzycznego. Sytuacja wygląda tak, jakby autor mówił do reżysera „pomyśl”. Nie chcę ograniczać swojego odczytania do jednego wątku, dlatego przerzucam intuicje Weissa, czyli owo „pomyśl”, na widzów, chcąc uruchomić wielopoziomowe odczytanie przedstawienia przez publiczność. Jednocześnie poza szalonym, a wręcz obłąkańczym czasem i buzującą globalnie rewolucją, najbardziej interesuje mnie teatr i jego motyw, bo wierzę, że w teatrze rzeczywistość może się sobie przyjrzeć. Dlatego zaprosiłem do udziału w spektaklu cały zespół, wszystkie dusze i nie wypuszczam ich ze sceny przez cały spektakl. Cały zespół ma się spotykać z widzem co wieczór. Nie bez znaczenia jest tu myślenie o patronie teatru, czyli Juliuszu Osterwie, twórcy Reduty, a więc teatru opartego na pracy zespołowej, a nie na anglosaskim modelu gwiazdorskim. Dlatego logo przedstawienia będzie logo Reduty – koniczynka kojarząca się ze znakiem nieskończoności. Zaś w planie scenicznym lubelski zespół będzie odgrywał obłąkanych, którzy odgrywają temat rewolucji.
Próby przebiegały w wyjątkowy sposób.
– Przez pierwsze trzy tygodnie żadnego aktora nie obsadziłem w żadnej roli, nie przeczytałem też z aktorami żadnego słowa sztuki – mówi Brzyk. – Przez pierwsze trzy tygodnie zespół ciężko pracował z choreografką Dominiką Knapik, która była sercem i płucami pracy nad spektaklem. Zaczęliśmy od ruchu, a potem dokładaliśmy kolejne warstwy, rozmawiając o przestrzeni, bo jest ukształtowana w specyficzny sposób. Dopiero potem została wybrana obsada. Myślę, że w związku z całą redutową tradycją było to najbardziej uczciwe. Zespół reagował na to zaskakująco dobrze. Z 25 osób, które zaczęły pracę, 25 dotrwało do premiery, wykonując bardzo trudne zadania.
Weiss posłużył się w swojej sztuce historycznymi bohaterami.
– Jedyną postacią, która blokowała mnie w czytaniu, była postać Marata – mówi Brzyk. – Jest w nim coś pasywnego nie tylko dlatego, że leży w wannie! Nawet w spektaklu Petera Brooka Marat działa na mnie najmniej. Pomyślałem, że choćby nie wiadomo jak aktor pracował – skazany jest na stworzenie „rólska”. Myśląc o zespole, o tym, jak je się teraz niszczy, zdecydowałem, że nie będzie jednego Marata, tylko sztafeta Maratów. Tę rolę aktorzy będą sobie przekazywać. Zaś Sade – w tej roli Daniel Dobosz – siłą rzeczy jest postacią odreżyserską, przygląda się dziełu, które stworzył. Jest trochę Dominiką, trochę Igą i Szymonem, czyli twórcami scenografii, trochę mną – przedłużeniem realizatorów.