Drugie życie mazurskich pałaców

Pałace i dworki, zniszczone przez pegeery, zyskały prywatnych właścicieli i nowe fasady. Jednak nie wszystkie.

Publikacja: 07.06.2017 22:00

Rezydencja w Nakomiadach powróciła do dawnej świetności dzięki staraniom warszawskiego przedsiębiorc

Rezydencja w Nakomiadach powróciła do dawnej świetności dzięki staraniom warszawskiego przedsiębiorcy

Foto: shutterstock

Małgorzata Jackiewicz-Garniec, historyk sztuki, autorka wraz z mężem Mirosławem Garncem monografii „Pałace i dwory dawnych Prus Wschodnich”, zapytana przeze mnie o przykłady udanych prywatyzacji wymienia Nakomiady, Galiny, Jełmuń, Pacółtowo, Sople, Dawidy, Jędrychowo.

– Te obiekty łączą funkcję odrestaurowanego zabytku z mieszkaniem właścicieli i działalnością biznesową. A Bogatyńskie, Skandławki, Gąsiorowo to pięknie odrestaurowane letnie rezydencje bogatych Polaków. Te obiekty miały najwięcej szczęścia. Dużo więcej takiego szczęścia nie miało. Nowi właściciele często nie poradzili sobie z odbudową. Zabytki znów niszczeją lub jako tako utrzymane są wystawiane na sprzedaż – dodaje ekspertka.

Dlaczego tak się stało? Pani Małgorzata zwraca uwagę, że przyszli właściciele najczęściej oglądali obiekty wiosną lub latem, więc ulegli urokowi miejsc, bo pruskie lokalizacje zawsze były starannie wybrane i wkomponowane w krajobraz.

– Zauroczenie często skutkowało brakiem biznesplanu. Dopiero kiedy ruszała renowacja, to się okazywało, jak ogromnych pieniędzy potrzeba na przywrócenie dawnego blasku. Po drugie, potrzebna była koncepcja funkcjonowania obiektu. Jeżeli nowy właściciel miał dość pieniędzy, to mógł po prostu urządzić rodzinną rezydencję. Częściej jednak szansą na trwałe funkcjonowanie, szczególnie tych największych obiektów, okazywał się pomysł na biznes – dodaje pani Małgorzata.

Dom Klasycznego Piękna

Tak było w przypadku pałacu w Nakomiadach pod Kętrzynem. Warszawski przedsiębiorca z branży komputerowej w końcu lat 90. doszedł w biznesie do ściany.

Inspiracją miał być zdewastowany przez socjalistyczny pegeer pałac i folwark w Nakomiadach. – W zasadzie kupiłem ruinę – mówi szczerze po latach Piotr Ciszek. I przyznaje, że z musu przekwalifikował się w odgruzowywacza, murarza, tynkarza, palacza, historyka sztuki, hydrologa i architekta.

Wnętrza wielkiej ruiny wymagały osuszenia, więc zainstalował siedem pieców na drewno i spalał 4 tony dziennie. Z piwnic głębokich na 7 m robotnicy wiaderkami usunęli kilkadziesiąt ton ziemi, przy okazji odsłaniając drewnianą kanalizację sprzed wieków. Ciszek położył 1,5 km drenów, by osuszyć teren. Park został wysprzątany, a rodowa kaplica rodu Redeckerów – właścicieli posiadłości od 1789 r. – odnowiona.

Zachwaszczony kiedyś wjazd paradny zdobią dziś dywanowe trawniki. Z terenu dawnych sadów Ciszek wraz z żoną Joanną usunął resztki kurników i rdzewiejącą stację benzynową postawioną przez pegeer. Nawiózł 120 t ziemi, posadził drzewa owocowe. Wspólnie uratowali aleję pomnikowych lip i grabów. Założyli renesansowe herbarium i ogród różany. Spali na materacach na drewnianej podłodze kuchni i cieszyli się ciszą wygwieżdżonych nocy.

W międzyczasie Piotr Ciszek wymyślił coś, co pozwoliło finansować dalszą renowację pałacu, wyposażenie wnętrz i zagospodarowanie wielkiego parku: manufakturę ceramiki.

Pomysł podpowiedział sam pałac: – W czasach świetności te wnętrza ogrzewało 20 pieców kaflowych. Postawione zostały w XVIII w. Każdy był dziełem sztuki rzemieślniczej, a wykonano je w istniejącej przy pałacu manufakturze. Dziś nikt takich w Polsce nie wykonuje. Doszedłem do wniosku, że jeżeli sam ich nie wytworzę, to cała koncepcja weźmie w łeb – opowiada Ciszek.

W uruchomienie zakładu włożył na początek ok. 200 tys. zł. Nie korzystał z kredytów ani unijnych programów („za dużo biurokracji”). Zanim rozkręcił produkcję, wyszukał wśród okolicznych mieszkańców kandydatów na kaflarzy i dekoratorów i wysłał ich na swój koszt na dwutygodniowy kurs do pałacu w Nieborowie. Potem sam z jednym z pracowników eksperymentował z materiałami, projektował piece i odtwarzał tradycyjne technologie produkcji. Dziś robi repliki wielu modeli portali i pieców, płyty ścienne, kafelki i inne ceramiczne dzieła sztuki.

Powstał też kameralny pensjonat z kilkoma wysmakowanymi pokojami, urządzonymi przez Joannę Ciszek. Właściciele mieszkają w drugim skrzydle i o tym miejscu mówią, że to nie jest hotel, ale Dom Klasycznego Piękna.

Szczęście w Galinach, smutek w Barcianach

Podobnie dużo szczęścia miał jeszcze większy obiekt – barokowy pałac i folwark w Galinach rodu zu Eulenburg, kupiony od ówczesnej Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa w 1995 r. Za jego renowację Joanna i Krzysztof Pałyska, przedsiębiorcy z branży kosmetycznej, otrzymali w 2009 r. Nagrodę Ministra Kultury i złoty medal za najlepszą renowację w Polsce.

W jakim stanie przejmowali obiekty w Galinach? W podobnym jak Piotr Ciszek Nakomiady. Dach się zapadał, kruszyły się mury. Ogród był wysypiskiem śmieci. Ściany miejscami okazały się całkowicie zniszczone. Leczenia wymagały parkowe dęby, sosny wejmutki.

Dziś Galiny olśniewają urodą, pieczołowitą renowacją nie tylko pałacu, ale i folwarku i mnogością pomysłów na biznes. Jest tu 37 luksusowych oryginalnych pokoi i apartamentów, także dla osób niepełnosprawnych i miłośników czworonogów. W spichlerzu z wieżą zegarową mieści się dwupoziomowa restauracja, a w starej kuźni organizowane są biesiady przy rozpalonym kowalskim piecu.

Jest ośrodek jeździecki z własną stadniną, maneżem, parkurami, halą; jest 300 ha łąk, pól, lasów; są stawy, oranżeria, ruska bania, farma zwierząt miniaturowych, ale też korty tenisowe i boiska do gier zespołowych. A wszystko pięknie umiejscowione w zakolach rzeki Pisy.

Wiele obiektów nie miało takiego szczęścia jak Nakomiady czy Galiny. Sztynort – posiadłość słynnego rodu Lehndorff – zmienił już kilku właścicieli, ale żaden nie poradził sobie z inwestycją.

Marnieje dwór w Bęsi, Klewkach, pałac w Sorkwitach, Słobity są w ruinie podobnie jak Prosna. W tym roku na sprzedaż został wystawiony zespół pałacowo-parkowy w Kwitajnach, kiedyś własność roku von Donhoff.

Ten ród nie ma szczęścia do nowych właścicieli. Największy mazurski pałac – także dawną własność rodu von Donhoff z 1710 r. w Drogoszach (pałac 2500 mkw. plus 160 tys. mkw. parku, ogródku) właściciele wystawili na sprzedaż w 2014 r. Cena, która się wtedy pojawiła w internecie, wynosiła 33 mln zł (13,2 tys. za mkw.).

Nie poradził sobie z inwestycją właściciel (Polak z amerykańskim paszportem) pokrzyżackiego zamku w Barcianach. Początkowo renowacja szła sprawnie, plany luksusowego hotelu w stylu średniowiecznym były imponujące. W miarę jak zasysała coraz więcej pieniędzy, tempo zwalniało. Zdążono wyremontować dach i ściany, aż zupełnie stanęła.

W minionym roku zamek o pow. 10 tys. mkw., 30-ha działka z lasem i jeziorem został wystawiony na sprzedaż. Panem na krzyżackim zamku można zostać za 12 mln zł.

Małgorzata Jackiewicz-Garniec zwraca uwagę, że dla ratowania mazurskich pałaców potrzebne jest wsparcie samorządów. Jednak do dziś takowego brakuje.

masz pytanie, wyślij e-mail do autora: i.trusewicz@rp.pl

Małgorzata Jackiewicz-Garniec, historyk sztuki, autorka wraz z mężem Mirosławem Garncem monografii „Pałace i dwory dawnych Prus Wschodnich”, zapytana przeze mnie o przykłady udanych prywatyzacji wymienia Nakomiady, Galiny, Jełmuń, Pacółtowo, Sople, Dawidy, Jędrychowo.

– Te obiekty łączą funkcję odrestaurowanego zabytku z mieszkaniem właścicieli i działalnością biznesową. A Bogatyńskie, Skandławki, Gąsiorowo to pięknie odrestaurowane letnie rezydencje bogatych Polaków. Te obiekty miały najwięcej szczęścia. Dużo więcej takiego szczęścia nie miało. Nowi właściciele często nie poradzili sobie z odbudową. Zabytki znów niszczeją lub jako tako utrzymane są wystawiane na sprzedaż – dodaje ekspertka.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Materiał Promocyjny
BaseLinker uratuje e-sklep przed przestojem
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej