Było wprawdzie spokojniej niż w szczycie (podczas długiego weekendu), ale i tak sandomierski rynek był pełen turystów, w tym wycieczek podążających śladami serialowego ojca Mateusza, które przy okazji mogły zajrzeć do kawiarni z serialowym logo albo chrupać wafelki z podobnym motywem.
Po drodze do albo z Sandomierza wiele wycieczek zatrzymuje się w parku rozrywki w Bałtowie, który wypromowany przed laty na fali zainteresowania dinozaurami, teraz stał się obowiązkowym punktem programu dla rodzin z dziećmi. W sezonie sznury aut i autokarów ciągną też do unikalnych ruin Krzyżtoporu, wypełniając też parking przy odrestaurowanym pałacu i stadninie bizonów (!) w Kurozwękach.
To radykalna zmiana w porównaniu z minioną dekadą, gdy dla wielu osób (w tym niżej podpisanej) Świętokrzyskie było fragmentem trasy w drodze na południe, np. do Krynicy Górskiej. Raczej anonimowym fragmentem mimo Chęcin – stanowiących żelazny punkt programu wycieczek szkolnych i „zielonych szkół”.
Co wywołało zmianę? Jak zwykle w takich sytuacjach potrzebny był uśmiech szczęścia, który potem trzeba jednak umieć wykorzystać. Tym uśmiechem szczęścia był dla regionu, a zwłaszcza dla Sandomierza, sukces serialu TVP „Ojciec Mateusz” (kręconego od 2008 r.), który jest mocno osadzony w tym mieście. To zbiegło się z modą na turystykę serialową. Do tego doszły unijne fundusze, które pomogły sfinansować inwestycje w drogi, infrastrukturę turystyczną, a na koniec pomogła lokalna przedsiębiorczość. Region dorobił się własnego słodkiego specjału – sandomierskiej i opatowskiej krówki. Sam cukierek wprawdzie nie jest zbyt innowacyjny, ale krówki owinięte w papierki z opisami i historią zabytków miasta są strzałem w dziesiątkę. Nie dość, że stały się obowiązkowym zakupem na miejscu, to są też popularnym upominkiem z wycieczki, który ma dodatkowy walor promocyjny.