To wezwanie miało wówczas swoją wagę. W połowie lat sześćdziesiątych Kościół stał się bowiem znowu, podobnie jak w epoce stalinowskiej, głównym wrogiem komunistycznej władzy. Biskupów już wprawdzie do więzień nie wsadzano, ale obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, peregrynujący po Polsce w ramach obchodów milenium – jak najbardziej. Władze – najpewniej osobiście rządzący partią, a tym samym i państwem, Władysław Gomułka – zablokowały też przyjazd do Polski papieża Pawła VI, którego na uroczystości zaprosił Episkopat.
Komunistyczna władza nie miała już wówczas dość siły, aby zablokować kościelne obchody tysiąclecia mieszkowego chrztu, ale próbowała stworzyć własne. Dlatego 16 kwietnia 1966 roku w Gnieźnie zorganizowała wielką manifestację z udziałem marszałka Mariana Spychalskiego. Spychalski był dobrym architektem – w przedwojennej Polsce został laureatem kilku konkursów architektonicznych, Poznań zawdzięcza mu między innymi Osiedle Opieki Społecznej na Naramowicach, cmentarz parafialny na Podolanach, baseny pływackie przy Niestachowskiej oraz plan dojazdów do dzisiejszego mostu Królowej Jadwigi – ale politykiem był miernym. Dowódcą wojskowym był zaś tragicznym. Wojsko ani go nie pociągało, ani nie interesowało. Dwa lata po gnieźnieńskich uroczystościach Gomułka zastąpił go Jaruzelskim.
Z dzisiejszego punktu widzenia najciekawsze w tej historii jest jednak to, że władze komunistyczne uzasadniły rozpoczęcie centralnych uroczystości obchodów Tysiąclecia Państwa Polskiego akurat w dniu uważanym (prawdopodobnie niesłusznie!) jako ten, w którym w 966 roku Mieszko I przyjął chrzest, 21. rocznicą rozpoczęcia forsowania Odry i Nysy przez I i II Armię Ludowego Wojska Polskiego! Gdzie 1000, gdzie 21, gdzie Gniezno, gdzie Odra i Nysa Łużycka.
Idiotyczne? Bardzo!
Ale to uzasadnienie nasuwa nieodparty wniosek, że w Polsce – ludowej, czy nie ludowej – tradycja idiotyzmów nie ginie. Kiedyś forsowanie Odry i Nysy było dla Gomułki wygodnym pretekstem organizowania obchodów tysiąclecia Polski. Dzisiaj rocznica powstania wielkopolskiego czy warszawskiego stała się dla Antoniego Macierewicza (i najpewniej nie tylko dla niego) idealnym pretekstem do odczytywania apelu smoleńskiego. Czego w Poznaniu też doświadczyliśmy.