Być może w 2019 roku.
Wcześniej planuje pan inną podróż.
Znowu przez Afrykę – z Kapsztadu na północ, ale tym razem po zachodniej stronie, samochodem elektrycznym.
Dlaczego?
Od kilku lat myślałem o podróży samochodem, który nie zostawia po sobie śladu w postaci spalin – chociaż, oczywiście, ten prąd skądś idzie. Jeszcze w Anglii obserwowałem początki motoryzacji elektrycznej – widywałem sąsiada ciągnącego przedłużacze, bo stacji do ładowania było wtedy znacznie mniej niż dziś. Pomyślałem, jakby to było w Afryce, gdzie będę musiał zaangażować mieszkańców, bo bez ich pomocy nie dam rady przejechać. Afrykanie mają bardzo mały wpływ na to, co dzieje się na świecie – np. na politykę energetyczną – fajnie byłoby ich zaangażować w podróż takim „czystym” samochodem.
Kiedy start?
Planuję wysłać samochód na początku stycznia, prawdopodobnie ruszę w pierwszej połowie lutego. Dołączy do mnie fotograf.
Jakie to będzie auto?
Jeszcze tego nie ujawniam.
Jak się organizuje taką wyprawę? Skąd pieniądze?
Udało się trochę odłożyć w poprzedniej pracy, to pozwoliło mi ruszyć. Staram się też o wsparcie, szukanie sponsorów to bardzo czasochłonny proces – setki listów, e-maili, znaczna część z nich pozostaje bez odpowiedzi. Trzeba mieć samozaparcie i nie dać się zdołować.
Jak w pracy.
Bo traktuję te podróże jak pracę. W Afryce i Azji robiliśmy serial telewizyjny – towarzyszyła mi trzyosobowa ekipa, która kosztuje. To najlepsza praca jaką miałem, ale wciąż wymaga organizacji.
Dziś podróżuje się łatwiej niż za czasów Arkadego Fiedlera, ale czy łatwiej być rozpoznawanym podróżnikiem?
Rzeczywiście, dawniej podróżnik był rzadszym zjawiskiem, pod tym względem konkurencja jest dziś znacznie silniejsza. Działa mnóstwo blogerów, którzy podróżują – sam czytam niektóre z tych blogów – do tego mnóstwo książek, filmów. Zaistnieć jako pisarz-podróżnik, czy filmowiec-podróżnik jest znacznie trudniej.