Rz: Przez cztery lata nie dawaliście o sobie znać, żadnych nowych kawałków, żadnych koncertów, co się z wami działo?
Łukasz Lach: Długo by opowiadać. Złożyło się na to wiele czynników. Ostatnia płyta L.Stadt „You Gotta Move” z coverami utworów amerykańskich artystów ukazała się w 2013 r. Nagrywaliśmy ją w Teksasie. Do studia Purple Bee w Cedar Creek pod Austin wróciliśmy w 2016 r. nagrywać kolejną płytę, nad którą pracę rozpoczęliśmy dwa lata wcześniej w Radiu Łódź. Wcześniej borykałem się jeszcze z problemami zdrowotnymi. Ale wracając do płyty, trwało to tak długo, ponieważ ciągle nie byłem zadowolony z efektów. Czułem, że jako zespół mamy ten materiał za mało ograny. Cały czas nie było tej energii, której szukałem. W końcu zdecydowaliśmy, że nagrywamy ją od nowa i dlatego pojechaliśmy do Stanów. Efekty były zadowalające, ale po powrocie do kraju zachorowała bliska mi osoba, więc odłożyłem wszystkie projekty na bok. I ten krążek cały czas czeka na dokończenie. Ale widać tak miało być.
Jak to?
W kwietniu 2016 roku otrzymaliśmy propozycję współpracy od Konrada Dworakowskiego (dyrektora łódzkiego Teatru Pinokio – red.). Początkowo byłem niechętny temu pomysłowi. Dopiero gdy zobaczyłem teksty, zrozumiałem, że musimy w to wejść. Na moich oczach gasła najbliższa mi osoba i odbicie tego czasu znajdowałem w tekstach Konrada. Patrzyłem na moje miasto, które dumnie trwało w czasie, kiedy mój osobisty świat kruszał. I choć to teksty o przemijaniu, dla mnie ważniejszy był aspekt odnajdywania siły właśnie w artefaktach przeszłości, które mieszały się z płynną i nieuchwytną rzeczywistością.
Podjęliście więc decyzję o wydaniu nowego albumu „L.Story”, który powstał w błyskawicznym tempie.