Nasz sprzęt pracuje we wszystkich warunkach pogodowych – od polarnych, morskich, nawet w kopalni tysiąc metrów pod ziemią. Taki sprzęt musi być odporny.
Jak trafił pan do tak niszowej branży, jaką jest produkcja topowych wysięgników do kamer?
Właściwie przez przypadek, w Niemczech. Mój sąsiad, z pochodzenia Polak, który wyjechał jako dziecko do Niemiec, był zapalonym kinomanem, pisał scenariusze i któregoś dnia dostał grant z Ministerstwa Kultury na zrobienie filmu, do którego scenariusz napisał. Grant wynosił 300 tys. marek niemieckich: dla nas strasznie dużo pieniędzy, ale na zrobienie filmu praktycznie grosze. W tamtym czasie wynajem kamery w Wielkiej Brytanii kosztował 2 tys. funtów dziennie. Musieliśmy zorganizować sprzęt sami, bo nie stać nas było na wynajem. Zaczęliśmy więc sami robić go od podstaw: oświetlenie, wysięgniki do kamer itd.
Stworzyliśmy spółkę, potem nasze drogi się rozeszły, ale ja już wszedłem w tę niszową branżę i jestem w niej do dziś. Jesteśmy jedyną firmą w Polsce, która tworzy i produkuje wysięgniki do kamer.
Pańska firma, już w Polsce, z kilku pracowników rozrosła się do dużej firmy. Wasze teleskopowe żurawie kamerowe przewyższają możliwościami i jakością konkurencyjne produkty pod względem stabilności, prędkości i kontroli ruchu. To wielki sukces.
Zatrudniam dziś ok. 40 pracowników. W jednej trzeciej to inżynierowie, informatycy, elektronicy, ale także technicy, mechanicy, w 90 proc. to absolwenci opolskich uczelni. Mamy własne centrum badawczo-rozwojowe, gdzie projektujemy nowe rzeczy, bo rynek filmowy dynamicznie się rozwija i musimy za nim nadążyć, a nawet wyprzedzać jego potrzeby.