Rz: Kiedyś powiedział pan, że wzorem jest dla pana Juergen Klopp. Niemiec, kiedy trenował Borussię Dortmund, jej styl nazwał „heavy metalem”. A jaki jest styl dzisiejszego Stomilu?
Adam Łopatko: Jeszcze nie są to najpiękniejsze i najrówniejsze melodie, ale pojawiają się już bardzo przyzwoite takty. Nasza gra zaczyna nabierać kształtu, są nawet momenty, kiedy jestem zdumiony, że chłopaki potrafią tak grać, biorąc pod uwagę to, w jakich warunkach trenują. Bo tak naprawdę uczymy się grać na fortepianie, biegając wokół fortepianu. Ale dyrygent przy linii i tak szaleje. To bierze się z mojej osobowości. Nie usiedzę na ławce, muszę mieć ciągły kontakt z zespołem, muszę żyć. Nasz cel jest jasny: trzeba jak najszybciej zapewnić sobie utrzymanie (Stomil zajmuje 12. miejsce, ale startował z trzema ujemnymi punktami za bałagan w finansach – red.). Początek rundy mamy dobry, szczególnie cieszę się, że poprawiliśmy nieco grę na wyjazdach. A gwarantuję, że to najtańszy zespół w lidze.
Po ostatnich informacjach o nowych sponsorach w szatni jest już mniej dyskusji o braku pieniędzy?
Założyliśmy sobie, że nie narzekamy. Jak jedziemy na trening do Łukty, gdzie boisko jest jakie jest, to jedziemy. Bo po prostu nie mamy na to wpływu. Wolimy skupiać się na tym, na co mamy wpływ i na pewno jest to postawa na boisku. Uczulamy zawodników, że będą momenty lepsze i gorsze, że płynności finansowej wcale nie musi być z dnia na dzień, bo pojawienie się sponsora nie spowoduje, że nagle dziura w finansach zostanie zasypana, bo jest dość głęboka. Mnie też jest ciężko. Żona mówi: „Po co ty tam pracujesz, przecież nie masz z tego prawie nic, tylko nerwy zszarpane”. Ale ja patrzę na to w ten sposób, że nawet jak podjąłem się czegoś za przysłowiowe 100 zł, robię to tak samo jakby płacili milion. Nikt mi nie kazał trenować tego zespołu, ja po prostu chciałem tu pracować.
Pamięta pan, kiedy pierwszy raz w życiu był na Stomilu?