Rz: Wiele osób kojarzy dziś pana bardziej z Kaliszem niż z miejscem urodzenia.
Włodek Pawlik: Może z tytułem płyty „Night in Calisia”? Moim miejscem urodzenia są Kielce. Ale dzieciństwo spędziłem w Ostrowcu Świętokrzyskim, gdzie moi rodzice wyprowadzili się ze mną, kiedy miałem niecałe dwa lata.
Kim był pana tata?
Skrzypkiem w ówczesnej Filharmonii Świętokrzyskiej. Miał tam etat. W Kielcach skończył średnią szkołę muzyczną ze specjalizacją skrzypiec i dyrygentury. Co tu dużo mówić: był bardzo zdolny i wszechstronny! To też odpowiedź na pytanie, dlaczego muzyka jest towarzyszką mojego życia. Skończyłem zresztą tę samą szkołę w Kielcach – Państwową Średnią Szkołę Muzyczną im. Ludomira Różyckiego. Moja mama była profesjonalną wokalistką. A o wyjeździe do Ostrowca zdecydowały prozaiczne względy. W Kielcach rodzice wynajmowali mieszkanie na Baranowie. Jednak pensja skrzypka nie wystarczała na utrzymanie rodziny. Wtedy ojciec dostał intratną propozycję objęcia posady instruktora muzycznego w Domu Kultury przy Hucie Ostrowiec. Ostrowiec był wtedy metalurgiczną potęgą. W okresie międzywojennym w związku z tworzeniem Centralnego Okręgu Przemysłowego hutę rozbudowano. Po wojnie to kontynuowano. Tata dostał od huty godziwą pensję i co najważniejsze – służbowe mieszkanie. Dzięki temu mogłem się muzycznie rozwijać.
Pana dom jeszcze istnieje?