Grupka zapaleńców od lata pracuje nad reaktywacją Sanockiego Towarzystwa Sportowego. Są na to duże szanse.
Hubert Paszkiewicz, rodowity sanoczanin, mówi o sobie, że chyba urodził się na lodowisku, a już na pewno pierwszy mecz hokeja widział, wychylając się z wózka. W szkole podstawowej równie często jak w ławce szkolnej siedział w szatni hali lodowej, często mecze oglądał z boksu wraz z zawodnikami. Zdarzało się, że jeździł na obozy z seniorami, choć był jeszcze brzdącem. Jest synem legendy sanockiego hokeja, Jana, najlepszego strzelca w historii klubu, zmarłego prawie sześć lat temu. Próbował jak ojciec grać w hokeja, ale sprawdził się na lodzie w innej roli. Dziś jest arbitrem.
Jakub Górski to również sanoczanin z krwi i kości. Był dziennikarzem, potem przerzucił się na działalność marketingową, głównie w sporcie. Był odpowiedzialny m.in. za kontakty z mediami w zespole siatkarskiego mistrza Anglii IBB Polonia Londyn. Był na stażach w europejskich klubach hokejowych lig KHL (europejska wersja NHL) i EBEL. Z bliska przygląda się dynamicznemu rozwojowi brytyjskiego hokeja, gdzie na mecze Cardiff przychodzi po trzy tysiące ludzi. Jak w Sanoku, gdy ten grał w lidze.
Jerzy Burtan, biznesmen, związany z Podkarpackim Bankiem Spółdzielczym w Sanoku, pochodzi z Rzeszowa, ale jak pozostała dwójka zakochał się w hokeju i STS Sanok.
Ta miłość została wystawiona w minionym roku na ciężką próbę. STS nie przystąpił do rozgrywek ligowych w sezonie 2016/2017. Pierwszy raz od lat 60. XX wieku mieszkańcy miasta nie mogą obejrzeć meczu hokejowego swojej drużyny seniorów. – Było raz lepiej, raz gorzej. Awansowaliśmy, spadaliśmy, znów awansowaliśmy, graliśmy o nic i o tytuł, ale mieliśmy swój klub w Sanoku. To było najważniejsze, cieszyliśmy się tym. Dziś każdy z nas i kilka tysięcy kibiców głęboko przeżywa to, że STS nie istnieje – mówi Hubert Paszkiewicz.