Rz: Dlaczego podjęła pani decyzję, że to ostatni sezon w klubie AZS Łączpol AWFiS Gdańsk?
Monika Stachowska: Zawsze prowadziłam moją karierę dwutorowo, godząc piłkę ręczną z edukacją i pracą. Doba ma jednak tylko 24 godziny i nie jest możliwe w dłuższej perspektywie znalezienie czasu jednocześnie na pracę, mecze i treningi, a także życie rodzinne, które powinno być na pierwszym miejscu. W poprzednim sezonie, ze względu na grę w reprezentacji i walkę o igrzyska olimpijskie, zrobiłam sobie przerwę w życiu zawodowym, w październiku wróciłam jednak do pracy i zobaczyłam, że mimo doświadczenia, wykształcenia i samozaparcia, mam duże zaległości do nadrobienia. To, co robię teraz, mogłabym spokojnie robić siedem–osiem lat temu. A piłkarką ręczną nie mogę przecież być do emerytury. Zresztą uważam, że ze sceny najlepiej zejść wtedy, gdy jest się najlepszym. W tym sezonie już może tak nie jest, ale poprzedni miałam naprawdę dobry. Z perspektywy czasu uważam, że z kadrą osiągnęłyśmy wszystko co mogłyśmy (m.in. dwa razy czwarte miejsce w mistrzostwach świata – przyp. red.).
To ogromna rzadkość, by w zawodowym sporcie łączyć grę z pracą w innej branży. Czym się pani zajmuje?
Gdy grałam w Szczecinie, pracowałam w firmie prezesa klubu, któremu jestem bardzo wdzięczna za możliwość dostosowania pracy do terminów meczów i treningów. Zdarzało się jednak, że przyjeżdżając na zgrupowanie kadry, z toalety wysyłałam zaległe e-maile, żeby nie budzić koleżanki z pokoju. Byłam asystentką inżyniera w firmie z branży morskiej, zajmowałam się sprawami logistycznymi i administracyjnymi. Bardzo dużo się wtedy nauczyłam. Teraz, w Trójmieście, jestem zatrudniona w korporacji zajmującej się odszkodowaniami lotniczymi. Pracuję w międzynarodowym otoczeniu, dzięki czemu rozwijam się językowo, bardzo lubię też ten pierwiastek wielokulturowości, bo to poszerza horyzonty. Bardzo trudno jest to wszystko pogodzić z grą, ale docelowo bardzo pomaga to odnaleźć się w życiu. Nie oszukujmy się, kobieca piłka ręczna w Polsce pod względem zarobków nadal jest ubogą krewną męskiej, a także koszykówki i siatkówki. Od razu po skończeniu studiów (zdrowie publiczne na AWFiS w Gdańsku oraz ekonomia na Uniwersytecie Gdańskim – przyp. red.) chciałam podjąć pracę, by nie tracić kontaktu z rynkiem. Zaczęłam od pracy na AWF przy projektach unijnych, później w banku. Zajęcia musiałam oczywiście dobierać pod kątem możliwości łączenia ich z grą. Zawsze miało to swoje konsekwencje, nawet teraz wykorzystuję urlop na wyjazdy na mecze, ewentualnie odrabiam nieobecności, pracując w soboty. Po zakończeniu kariery marzy mi się prawdziwy urlop, wyjazd z plecakiem na miesiąc w jakieś piękne miejsce.
Czy z pani koleżanek z klubów lub kadry ktoś jeszcze tak mocno rozwinął się zawodowo poza piłką ręczną?