Co prawda teraz sytuacja się zmieniła: dróg ekspresowych i autostrad przybyło, a przeszło trzy tysiące kilometrów w porównaniu ze skromnymi początkami poprzedniej dekady może być traktowane jako wynik całkiem niezły.
W dodatku na znacznej części nowych tras opłat jeszcze nie ma: za darmo jedziemy autostradą A4 od Krakowa do wschodniej granicy, gratisowy jest odcinek A1 od Pyrzowic w stronę granicy z Czechami, nie płaci się na kawałku A2 od Warszawy do Strykowa pod Łodzią i na nowym fragmencie A1 od Strykowa do Tuszyna. W dodatku wszystko wskazuje, że na tych odcinkach nie będziemy sięgać do portfela jeszcze do jesieni 2018 roku, gdy zostanie wprowadzony elektroniczny pobór opłat.
Problem jednak w tym, że stawki na istniejących odcinkach płatnych nierzadko oceniane są jako zbyt wysokie i niewspółmierne do korzyści, jakie powinna przynosić jazda autostradą.
Płatna autostrada A4 pomiędzy Katowicami a Krakowem jest tego dobrym przykładem. Warto przypomnieć, że narzekania korzystających z trasy kierowców rozpoczęły się zaraz po wprowadzeniu opłat. I trudno nie zgodzić się, że były uzasadnione. Przez długi czas na płatnym odcinku ciągnęły się remonty, co spowalniało jazdę. Gdy w jednym miejscu roboty się kończyły, drogowcy pojawiali się w innym. Efektem były kilometrowe korki, a bywało, że podróż z Katowic do Krakowa trwała dłużej niż starą drogą przez Dąbrowę Górniczą i Olkusz.
Już za skandaliczny uznano fakt, że zarządzający trasą Stalexport Autostrada Małopolska nie chciał zrekompensować kierowcom straconego czasu i niedogodności poprzez obniżenie stawek. Dla tych wszystkich, którzy to pamiętają, obecna perspektywa kolejnego podniesienia już i tak wysokich cen może być tym bardziej frustrująca. Tym bardziej że w ubiegłym roku na autostradzie zaczął się kolejny remont, przewidziany na dwa lata.