Wrocławskim The World Games (TWG) przyświeca motto Josepa Miquela Abada, szefa komitetu organizacyjnego letnich igrzysk olimpijskich w Barcelonie z 1992 roku: „Miasto nie może służyć igrzyskom. Igrzyska powinny służyć miastu, ponieważ igrzyska są tymczasowe, a miasto jest stałe”.
To dobry wzór, bo stolica Katalonii, jako jedno z niewielu miast-gospodarzy, potrafiła przekuć olimpijską euforię w długoletnie zainteresowanie turystów (ostatnio chyba nawet zbyt wielkie), wsparte rozbudową bazy hotelowej. W 1990 roku miasto miało 118 hoteli, w ciągu kolejnych 15 lat ich liczba wzrosła ponaddwukrotnie (choć trzeba zauważyć, że okres przedolimpijski zbiegł się ze wstąpieniem Hiszpanii do Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, co zdaniem wielu było faktyczną przyczyną napływu kapitału i rozwoju Barcelony).
Nie zmienia to faktu, że obiekty wybudowane na igrzyska wciąż służą organizatorom dużych wydarzeń, marina Port Olimpic przyciąga żeglarzy, a mieszkania w dawnej wiosce olimpijskiej cieszą się popularnością. Władze miasta utrzymują, że wszystkie olimpijskie rachunki (ok. 12 mld dolarów) zostały spłacone w 2007 roku.
Wrocław nie stoi przed problemami takiej skali, jednak dobrze, że chce się uczyć od prymusów.
Mali wspaniali
Światowe igrzyska sportów nieolimpijskich to wciąż duża impreza – 4 tysiące sportowców ze 100 krajów, ponad 170 kompletów medali w 31 dyscyplinach, wśród których są: squash, bilard, bule, kręgle, karate, sumo, trójbój siłowy czy wybrany przez gospodarzy żużel.