Polskie prawo wielu przedsiębiorców określa rodzajem kagańca czy szklanego sufitu – niby zasady są takie same dla wszystkich, ale niektórzy jakby obrywają bardziej i mocniej odczuwają negatywne skutki. Nie można taką samą miarą mierzyć możliwości inwestycyjnych małych czy mikroprzedsiębiorstw i wielkich koncernów.
Tymczasem w przypadku produkcji żywności, ale nie tylko, z takimi paradoksami trzeba walczy na codzień. Władza wciąż nie za bardzo jest w stanie zrozumieć, że mały, przydomowy zakład nie jest w stanie spełnić takich samych norm, jak wielka fabryka, budowana od podstaw z najwyższej klasy materiałów. Nawet jeśli poluzowano trochę zasady dla tych najmniejszych producentów, to już średniaki mogą o ustępstwach zapomnieć.