Rz: W czym dla pana tkwi magia Lublina?
Krzysztof Torończyk: Dla mnie odpowiedź jest dość prosta. Wystarczy spojrzeć na Lublin w kontekście innych miast. Wtedy docenia się jego piękno, ale także spokój. Bardzo często podróżuję na trasie Warszawa–Lublin i z powrotem i zawsze Lublin wydaje mi się oazą spokoju. Tu najczęściej w weekendy chętnie odpoczywam po warszawskim zgiełku całego tygodnia. Do tego dochodzi pewna kameralność Lublina, jego piękna architektura, dostrzegalna zwłaszcza na Starym Mieście, które chyba jako jedno z niewielu w Polsce pozostało prawdziwe, a teraz jeszcze odrestaurowane przez prywatnych właścicieli. To Stare Miasto żyje małymi kawiarenkami restauracjami, pubami. Chodząc po nim, mamy świadomość poruszania się po świecie historii. Wręcz dotykania jej własnymi rękoma. Na Starym mieście mieszkał m.in. Aleksander Zelwerowicz, były rektor, a od lat patron Akademii Teatralnej w Warszawie. To jest miejsce związane z Marysieńką Sobieską. Wiele jest takich ciekawostek, bo Lublin nie został zburzony w czasie II wojny światowej, więc budynki i kamienice mają walor autentyku.
Właściwie od dzieciństwa takim punktem odniesienia był dla pana Teatr im. Juliusza Osterwy…
Zdecydowanie tak. Właściwie wychowałem się w teatrze. Jako dziecko pamiętam – mój ojciec był dyrektorem teatru – że cała społeczność teatralna była jedną, wielką rodziną. Wszyscy bez względu na to, czy grali czy nie – spotykali się w teatrze. Po próbie, przed próbą, po spektaklu. Był to teatr bardzo znanych aktorów: Stanisława Mikulskiego, Jana Machulskiego, Henryka Bisty. Była Teresa Szmigielówna, Danuta Nagórna. Oni wszyscy rozsławiali imię tej sceny, a ja się poruszałem w tym z duża frajdą. To obycie teatralne sprawiło, że chętnie powierzano mi role dziecięce i młodzieżowe. Ponieważ rodzice zdecydowanie postanowili uchronić mnie od bycia aktorem, wybrałem inny kierunek – studia ekonomiczne, była praca na uczelni na wydziale ekonomicznym, potem zrobiłem doktorat. Teatr jednak na tyle głęboko tkwił w moim sercu, że w końcu zdecydowałem się na powrót do Osterwy, gdzie w 1978 roku objąłem stanowisko wicedyrektora. Patrząc na to z dzisiejszego punktu widzenia, nie mam wątpliwości, że to był słuszny wybór.
Nawet po objęciu dyrekcji Teatru Narodowego w Warszawie nie zapomniał pan o Lublinie.