Rz: Jest pan wielkim fanem zespołu Queen, pomysłodawcą projektu Queen Symfonicznie realizowanego przez grupę Alla Vienna i chór Vivid Singers. Dlaczego wybór padł właśnie na utwory tego zespołu?
Jan Niedźwiecki: To był po prostu głos serca. Od dzieciństwa byłem zafascynowany muzyką Queen, zgłębiałem ją. Dzięki nauce w szkole muzycznej, zacząłem rozumieć i doceniać wszystkie jej składniki. Pojawiały się fascynacje innymi zespołami, oczarowała mnie muzyka klasyczna, ale cały czas wracałem do utworów Queen, które towarzyszą mi do dziś. Gdy jadę samochodem słucham Queen wciąż z tą samą przyjemnością i myślę, że to nigdy się nie zmieni. W pewnym momencie sam zapragnąłem – choć na chwilę – być wykonawcą tej muzyki.
Pięć lat temu, kiedy zbliżała się 20. rocznica śmierci Freddiego Mercury’ego, uświadomiłem sobie, że można przygotować koncert z jego piosenkami. Prawie rok pisałem aranże i przekonywałem muzyków do tego pomysłu. Udało się! W listopadzie 2011 roku zagraliśmy koncert w Łodzi. W zamyśle miało to być jednorazowe wydarzenie, ale występ okazał się sukcesem, zarówno komercyjnym, jak i artystycznym. I tak już pięć lat jeździmy po Polsce z projektem Queen Symfonicznie. Wracamy do miejsc, gdzie wcześniej koncertowaliśmy, a mimo to gramy dla wypełnionej po brzegi sali. Niebawem będzie to już setny koncert.
Jednak największym marzeniem było zagranie w łódzkiej Atlas Arenie. I udało się, recenzje były fantastyczne. Czy może pan zdradzić, jak się spełnia takie marzenia?
Rzeczywiście, 17 grudnia zagraliśmy dla ponad trzech tysięcy osób zgromadzonych w Atlas Arenie. To było naprawdę imponujące przedsięwzięcie. Zwłaszcza, że tym razem – podobnie jak przed rokiem we wrocławskim Narodowym Forum Muzyki dla blisko 2 tys. słuchaczy – wystąpiliśmy w nieco większym składzie niż zazwyczaj gramy: tradycyjnie był to Alla Vienna i chór Vivid Singers, ale także kilkudziesięcioosobowa Hollyłódzka Orkiestra Filmowa. Ja, nieskromnie, wcieliłem się w rolę dyrygenta. Zaprosiłem też gości specjalnych – najlepszą polską sopranistkę Joannę Woś z łódzkiego Teatru Wielkiego oraz Michała Szpaka – którzy wspólnie zaśpiewali „Barcelonę”. Publiczność reagowała fantastycznie. Spełniłem swoje marzenie. Jak to się robi? Choć było to na tydzień przed Bożym Narodzeniem, to nie był cud, a tygodnie ciężkiej pracy i otoczenie się odpowiednimi ludźmi, którzy mi pomogli, zaufali. Na pewno bez chóru Vivid Singers i niezwykle uzdolnionych muzyków współtworzących Hollyłódzką Orkiestrę Filmową, a przede wszystkim naszej siódemki, czyli zespołu Alla Vienna – nigdy by mi się to nie udało.