Lubię szlifować krawężniki

Pochodzący z Olsztyna judoka, Maciej Sarnacki, opowiada o wspomnieniach z igrzysk, walce z paskudnymi kontuzjami i codziennej pracy w policji.

Publikacja: 14.12.2016 21:00

Wygrana walka z Thormodurem Jonssonem (Islandia, na biało) podczas igrzysk w Rio de Janeiro.

Wygrana walka z Thormodurem Jonssonem (Islandia, na biało) podczas igrzysk w Rio de Janeiro.

Foto: AFP/Toshifumi Kitamura

Rz: Rio wciąż boli?

Maciej Sarnacki: W ogóle. Porażka może zabolałaby, gdybym przegrał będąc zdrowy. Miałem jednak kontuzję, 1 czerwca byłem operowany. Miałem całkowicie zerwany mięsień dwugłowy, urwane więzadło poboczne i naruszony nerw strzałkowy. Lekarze przekreślili mój wyjazd do Rio. Było źle, bo przez nerw traciłem władzę w nodze, nie czułem jej i to był problem. Był strach. Zmartwiłem się jeszcze bardziej, kiedy spotkałem wicemistrzynię paraolimpijską z Olsztyna Annę Harkowską. Powiedziała, że startuje na paraolimpiadzie właśnie przez uszkodzenie tego nerwu.

Zaryzykowałeś bo czułeś, że to mogą być twoje pierwsze i ostatnie igrzyska?

Tak, mam 29 lat. Zawziąłem się z rehabilitacją i z dnia na dzień pojawiał się malutki cień szansy. Teoretycznie dopiero po ośmiu tygodniach powinienem odstawić kule i ortezę, ale ostatecznie ortezę rzuciłem w kąt po trzech dniach, a kule po dwóch tygodniach. Jakoś dobrnąłem do igrzysk, chociaż byłem przygotowany najwyżej na 50 proc. W Rio noga była spuchnięta, do końca się nie zginała, do tego rana po „przyszyciu” mięśnia ciągle się otwierała. Pierwszą walkę wygrałem, drugą przegrałem z zawodnikiem, który zdobył później brąz. Myślę, że wstydu nie było. Byłem też zaskoczony przygotowaniem mentalnym, bo często od starszych kolegów słyszałem, że taka impreza to stres jak cholera, że nie śpi się nocami. A ja? Położyłem się o 22, wstałem o 7, poszedłem na śniadanie, dzień jak co dzień. Nie czułem wielkiego napięcia. Szkoda tylko tego zdrowia.

Miałeś jakieś przygody w Rio? Nie „napadli” na ciebie na stacji benzynowej jak na pływaka Ryana Lochtiego?

Razem z Piotrkiem Małachowskim i Robertem Urbankiem wyskoczyliśmy do baru. Trafiliśmy do jednego, warunki spartańskie, ale siadamy. A tam sami tubylcy. Zrobiło się nerwowo i kiedy zaczęliśmy wątpić, czy żywi opuścimy ten lokal, nagle na końcu sali zauważyliśmy malutki, może 14-calowy telewizor. Robert trąca mnie: „Ty, a czy to nie twoja walka leci?”. Patrzę, faktycznie, schodzę z maty, napis „Sarnacki winner”. I ci tubylcy tak patrzą najpierw na telewizor, potem na mnie, znów na telewizor, znów na mnie. Dopiero wtedy atmosfera się rozluźniła, prosili nawet o zdjęcia. Z każdej jednak strony dochodziły nas słuchy, że kogoś napadli, okradli, w wiosce włączały się alarmy przeciwpożarowe. Sam byłem pewien, że nic mi nie zginęło, ale już po powrocie chciałem zapłacić w euro, bo miałem jeszcze stówę. No ale już jej nie miałem. Dziwne, bo wszystko trzymałem w zamkniętej szafce, a kluczyk nosiłem przy sobie. Potem okazało się, że podobno drugi kluczyk od kompletu był przyklejony taśmą pod szafką i osoby sprzątające mogły się tam dostać.

W przypadku takich dyscyplin jak judo, dopiero olimpijski medal pozwala zaistnieć w świadomości kibiców, mediów, sponsorów. Jesteś mistrzem Polski, medalistą Mistrzostw Europy i kilku innych prestiżowych imprez. Na judo da się zarobić?

Judo nigdy nie będzie u nas tak popularne jak w Japonii, gdzie figury woskowe najlepszych zawodników stoją nawet na lotniskach. A za tym idą pieniądze. Podam przykład: jak byłem na studiach na AWF-ie w Warszawie, zostałem mistrzem Polski seniorów, zdobyłem medal Pucharu Świata w Baku i za to wszystko miałem 300 zł stypendium. Minus podatek. Dla porównania z domu na studia dostawałem 800 zł.

Kiedyś Tomasz Majewski skrytykował polskich piłkarzy, którzy chociaż przeciętni, zarabiają często bardzo duże pieniądze. Też im zazdrościsz?

Poznałem Tomka zanim jeszcze został medalistą olimpijskim, mieszkaliśmy razem w akademiku. Zdarzyło się nam zjeść „chińczyka” za 10 zł, a on sam w pokoju miał tylko materac, bo nawet łóżka nie miał. Pamiętam jak któregoś dnia przyszedłem do jego pokoju, patrzę, nie ma go. Zaglądam więc do łazienki, a tam Tomek z kolanami wyżej głowy, bo się nie mieścił w wannie. Tak żył. Później, kiedy spotkałem go zaraz po igrzyskach w Pekinie i pogratulowałem mu złota, myślałem, że Tomek się zmieni. Że będzie szpan, drogie samochody. Pozostał sobą. Ale tak po prawdzie, ile on dostał za to złoto? Przecież jego nie było za to stać nawet na mieszkanie w Warszawie, bo sponsorzy tak od razu się nie pojawili. Tomek miał trochę racji, chociaż z drugiej strony każdy mógł przynajmniej próbować być piłkarzem.

Słyszałem, że za zwycięstwo w turnieju Pucharu Świata w Warszawie oprócz punktów i statuetki nie dostałeś nic.

Ani grosza.

Z czego więc żyjesz?

Przede wszystkim z pracy w policji. Mogę też liczyć na wsparcie prezydenta miasta i marszałka województwa, skąd mam stypendia. Gdyby zabrakło jednego z tych źródeł, nie mógłbym uprawiać sportu.

A ile miesięcznie wydajesz np. na jedzenie i odżywki?

Raz policzyłem, kiedy przygotowywałem się do akademickich mistrzostw świata – wyszło mi ok. 3,8 tys. zł. Nie licząc oczywiście obiektów czy trenerów, bo gdybym musiał jeszcze za to płacić, to koniec. Na szczęście ostatnia operacja była na koszt PKOl, ale gdyby stało się to w sytuacji, kiedy nie miałbym kwalifikacji na igrzyska, musiałbym pewnie wyłożyć swoje pieniądze.

Po wygranym PŚ w Warszawie tak mówiłeś w „Przeglądzie Sportowym” o zwycięskim półfinale: „W tej walce palce już mi mocno krwawiły od chwytania za judogę rywala, ale (…) potajemnie je wycierałem”. Takie rzeczy często się zdarzają?

Gdy pojawia się krew, sędziowie zwykle przerywają walkę. Chodzi m.in. o to, żeby judo nie kojarzyło się w telewizji z krwawym sportem. Warszawski PŚ był specyficzny. Pewnego dnia, kiedy jechałem na służbę, strasznie bolała mnie lewa ręka. Przebieram się w szatni, a kolega mówi, że mam coś dziwnego na plecach. Radiowozem pojechałem do lekarza i okazało się, że mam półpasiec. Lekarz ostrzegł mnie, żebym absolutnie tego nie przeziębił, bo już paraliżowało mi rękę, a mogło jeszcze twarz, nogę. Już nie chciałem mu mówić, że dwie godziny wcześniej na stadionie w Kortowie pobiegłem 400 m, a potem leżałem na śniegu w samej bluzie. Prawie dostałem zawału, jak o tym pomyślałem. Nie trenowałem kilka tygodni, brałem zastrzyki, ale uznałem, że kto nie ryzykuje, ten szampana nie pije. Wystartowałem. Wracając do półfinału – byłem kompletnie nieprzygotowany. W pewnym momencie przegrywałem, palce krwawiły. Ze zmęczenia nie wiedziałem w którą stronę mam iść. Ale widziałem, że przeciwnik też. Nie mogłem pozwolić na przerwę, żeby lekarz okleił mi palce, bo do końca była minuta i rywal zdążyłby się pozbierać. Dla mnie to byłoby po walce. Zacząłem więc ukradkiem wycierać krew w judogę i dosłownie w następnej akcji udało mi się wygrać.

Ile ważysz?

Jakieś 135 kg. Kiedyś jednak ważył się przy mnie kolega i waga pokazała 194 kg. Starcie z taką masą można porównać do zderzenia z małym pociągiem. Dla kogoś, kto nigdy nie trenował sportów walki, jest to nie do opowiedzenia. Często bywa też tak – szczególnie z Azjatami, którzy mają szczególny typ budowy – że gość wygląda jakby prowadził budkę z kebabami gdzieś na dworcu i sam je pałaszował, ale potem okazuje się, że ma tyle siły i umiejętności, że trudno się nawet do niego porównać. To też pewien element zaskoczenia. Sam np. ważę sporo, ale wszyscy uznają mnie za oazę spokoju, nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio w życiu codziennym porządnie się zdenerwowałem. Chociaż w pracy różne rzeczy się zdarzają.

Policja była bardziej wyborem ekonomicznym niż wymarzoną pracą?

Po części też marzeniem. Pracuję w prewencji, podoba mi się ta robota, rewelacja. Ludzie często mówią, że szlifuję krawężniki. Tak, szlifuję, ale ja to lubię. Najczęściej krawężnikiem nazywają mnie ci, którzy od 8 do 16 siedzą przed komputerem trzymając tę swoją myszkę i gapiąc się w ekran.

Mówisz, że to rewelacyjna praca, ale kiedy jedziesz na interwencję, nie wiesz przecież kto otworzy ci drzwi i co zrobi.

Nie wiesz, czy gościu wyskoczy na ciebie z nożem, czy będzie tylko bezpodstawne wezwanie. Najbardziej zapamiętuje się przypadki przemocy w rodzinie. Pijany ojciec pobił już córkę, teraz bije matkę, a małe dziecko siedzi i na to patrzy. Zwykle robimy tak, że kiedy kolega odciąga delikwenta, ja próbuję odciągnąć uwagę dziecka, daję zabawki. Teraz już tak strasznie mnie to nie rusza, ale pamiętam, jak pierwszego czy drugiego dnia służby wchodzę do mieszkania – co ciekawe na moim osiedlu – a tam pijany ojciec pobił syna, potem okazało się, że syn zdradził dziewczynę, a dziewczyna… To nawet trudno opowiedzieć. Ludzie jak tylko nas widzą, od razu wszystko z siebie wylewają.

A po służbie wędka i nad wodę?

Przy mnie nie można poruszać tego tematu! To choroba. Nie wiem, czy nie zrezygnuję z judo na rzecz łowienia karpi na zawodach (śmiech). Lubię wyskoczyć na łono natury. Po ostatnich ME, gdzie zdobyliśmy brąz, wyjechałem na pięć dni w zupełną dzicz. Nikogo dookoła, rozbiłem namiot, zaczęło padać, ale po trzech godzinach miałem karpia ważącego 20 kg. Przez kolejne cztery dni nie miałem już żadnego brania, ale i tak byłem zadowolony.

Rz: Rio wciąż boli?

Maciej Sarnacki: W ogóle. Porażka może zabolałaby, gdybym przegrał będąc zdrowy. Miałem jednak kontuzję, 1 czerwca byłem operowany. Miałem całkowicie zerwany mięsień dwugłowy, urwane więzadło poboczne i naruszony nerw strzałkowy. Lekarze przekreślili mój wyjazd do Rio. Było źle, bo przez nerw traciłem władzę w nodze, nie czułem jej i to był problem. Był strach. Zmartwiłem się jeszcze bardziej, kiedy spotkałem wicemistrzynię paraolimpijską z Olsztyna Annę Harkowską. Powiedziała, że startuje na paraolimpiadzie właśnie przez uszkodzenie tego nerwu.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej