Są co najmniej dwie teorie na temat koncertów Stinga. Pierwsza podkreśla znaczenie bogatych aranżacji w wykonaniu rozbudowanego składu, będącego w stanie wydobyć niuanse jazzowo-etnicznych kontekstów muzyki basisty. Druga akcentuje znaczenie tego, co wyjątkowe i rzadko spotykane: występów byłego lidera The Police w klasycznym rockowym, czyli kilkuosobowym składzie.
Jak wiadomo, lepsze dla fanów jest to, co wyjątkowe i rzadkie. Przez lata mogliśmy podziwiać Stinga z poszerzonym składem muzyków, a czasami nawet, jak w Poznaniu, z orkiestrą symfoniczną. To naturalne, że stęskniliśmy się za występami artysty, któremu towarzyszą tylko gitarzyści, perkusista i chórek. Tak jak na początku jego kariery. O klasie koncertów w takiej formule mogli się przekonać tylko ci, którzy widzieli artystę jeszcze w dawnych czasach z The Police albo na trzech, stosunkowo kameralnych występach, jakie można było oglądać w Polsce: dwóch w Warszawie w Sali Kongresowej w 2012 roku oraz w tym roku w sierpniu – w Operze Leśnej.